piątek, 30 grudnia 2011

Od podsumowań się nie wywinę :-)

Witajcie! Muszę przyznać, że rok 2011 był dla mnie przełomowy pod względem czytelniczym. Po długim okresie stagnacji, spowodowanej różnymi czynnikami, wróciłam do częstego i aktywnego czytania. Owocem mojej odnowionej miłości do książek stał się ten blog, który powstał co prawda już w kwietniu, ale na dobrą sprawę zaczął funkcjonować sprawnie mniej więcej w połowie września. Napisałam 27 recenzji, zaprezentowałam 10 stosików. Dorobiłam się 25 obserwatorów. Nawiązałam współpracę z trzema wydawnictwami i jednym portalem, co cieszy mnie przeogromnie, bo ich zaufanie to znak, że moja pisanina posiada jakąś wartość :-)
Spotkałam w wirtualnym świecie kilka osób, których opinie na temat wielu książek pozwoliły mi odkryć nowe rejony literatury, do których wcześniej nie zaglądałam. Ze swojej strony dziękuję i bardzo, bardzo przepraszam, że rzadko pozostawiam po sobie wiadomości. Zmiana tego stanu rzeczy jest jednym z moich postanowień noworocznych ;-)

Moje najważniejsze książki tego roku?
  • Caroline Jess-Cooke, Zawsze przy mnie stój - bo ta książka zmusza do przyjrzenia się własnemu życiu. Dlatego też, że powieść ta wzbogaciła moje życie o kilka godzin błękitnej, anielskiej magii, która była w stanie załagodzić konflikty w mojej głowie i sprawiła, że doceniłam to, co przynosi mi życie i skupiłam się na tym, co pozostaje w sferze mojego wpływu. 
  • Krystyna Chiger, Daniel Paisner,  Dziewczynka w zielonym sweterku - za te kilka godzin ogromnego wzruszenia, poruszenia, za możliwość uświadomienia sobie wartości czasów, w jakich przyszło mi żyć, za współczucie, którego doznałam podczas lektury, za ogrom przedziwnego ładunku optymizmu, jakiego trudno spodziewać się w książce poruszającej tak trudną tematykę.
  • Olga Tokarczuk, Szafa - za nowy smak słów, obrazów, przedmiotów, codzienności, za zmuszenie do przyjrzenia się rzeczywistości na nowo i zauważenia magii, która otacza nas każdego dnia. Kiedy pisałam wczoraj recenzję tej książeczki, nie skłamałam ani słowem.
Jeżeli chodzi o rozczarowania, to nie było ich dużo. Przyznaję jednak, sporo z czytanych przeze mnie pozycji to były książki mocno przeciętne.
  • Kilka książek z kanonu historii literatury pozytywizmu i Młodej Polski (Próchno, Bez dogmatu, Popioły).
  • Dziewczyna Mistrza Gry Siesickiej, o której mogę powiedzieć, przyznając rację mojej Mamie, że jej książki po prostu się starzeją. Co nie zmienia faktu, że Jezioro Osobliwości zawsze będzie do mnie wracać.
  • Joseph Heller, Paragraf 22 - co jest rozczarowaniem o tyle, że spodziewałam się czegoś zupełnie innego. I przyznaję się, choć doceniam wagę tego tytułu i rozumiem, czemu uważany jest za arcydzieło, to zmęczył mnie ogromnie.
Kiedy przeglądam listę przeczytanych książek, dochodzę do kilku konkluzji. 
Wniosek pierwszy i najważniejszy - wciąż zbyt mało czytam. Nie udało mi się zrealizować swojego postanowienia. Chciałam przeczytać 100 książek, zdołałam 87. Biorąc pod uwagę czas, jakim dysponuję i tempo, w jakim czytam, muszę przyznać, że jest to zdecydowanie kiepski wynik. Stąd moje postanowienie na rok 2012 - przeczytać 150 książek! Powiecie, że to zbyt dużo, skoro teraz nie udało mi się dobić do "zaledwie" setki? Cóż, nawet jeżeli - to świetna motywacja, żeby czytać wciąż i wciąż więcej ;-)
Wniosek drugi - w moim menu powinno znaleźć się więcej pozycji ambitnych, więcej klasyki, a także więcej nowości. Chciałabym, by moje decyzje lekturowe były bardziej trafne, by w mojej pamięci zachowało się więcej książkowych zdarzeń, bohaterów i dobrych myśli.

Bawcie się dobrze w sylwestra, niezależnie, czy świętować będziecie hucznie, czy w domu z dobrą książką :-)

czwartek, 29 grudnia 2011

"Szafa" - Olga Tokarczuk

Tytuł: Szafa
Autor: Olga Tokarczuk
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2005
Ocena: 10/10
 
Bardzo trudno jest napisać coś o książeczce, która zawiera trzy opowiadania i ma zaledwie 63 strony. Jednakże bardzo chciałabym się nią z Wami podzielić, ponieważ jest to jeden z najpiękniejszych według mnie fragmentów naszej rodzimej literatury. Fragment niezwykle fascynujący, ciepły, przesiąknięty jakąś niezwykłą magią, a jednocześnie niepokojący i żywo pobudzający wyobraźnię; fragment, którego nie wystarczy przeczytać raz. Do mnie on zawsze wraca, prędzej czy później, każe się znów i znów czytać, przesiąkać do swojej rzeczywistości, zamknąć się w nim choć na chwilę, woła mnie tak, jak tytułowa Szafa przyzywa bohaterkę opowiadania. Zmusza do tego, by choć na krótką chwilę przysiąść, tak jak pokojówka na krawędzi łóżka w pokoju hotelu "Capital" w Numerach, by wsłuchać się w śpiewne wyliczanki, podobne do tych, które padają z ust żony D., buddystki, w opowiadaniu Deus ex - wirujące wyliczanki słów, dźwięków, obrazów, różnorakich myśli.

Nie sposób ukryć, że nie jest to proza łatwa. Muszę przyznać, że choć zwykle czytam bardzo szybko, często przemykając po prostu wzrokiem po tekście, przy Tokarczuk tak zrobić nie wolno. Powiem więcej - jej tak czytać nie sposób. To proza smaczna, wysublimowana, zobowiązująca do delektowania się każdym słowem z osobna, tak, jak robi to autorka. Opowiadania te przesycone są niejako mgiełką egzystencjalnej filozofii. Słowa przenikają się wzajemnie, jakby dziwią się sobie, spotykając się w konfiguracjach nowych, świeżych i nietypowych. Autorka stawia przestrzeń pod znakiem zapytania, przemeblowuje ją za pomocą słów, czasem stwarza od nowa, zmuszając czytelnika do zatrzymania się, zastanowienia, uświadomienia sobie tego, o czym mówi. Odkrywamy wtedy, że opisywana przez nią rzeczywistość to ta codzienna, której doświadcza każdy z nas. Ukrywa się ona pod warstwą słów niezwykle poruszających wyobraźnię, przez co staje się czymś całkowicie niezwyczajnym, zupełnie nowym doświadczeniem. Na okładce wydawca napisał, że pełne magii i poezji opowiadania Olgi Tokarczuk przenoszą nas w niezwykłe światy, gdzie fantazja sąsiaduje z mitami, a przedmioty mają własne prawa. To prawda. Przedmioty stają się osobnym, żywym istnieniem, otrzymują duszę, moc przechowywania kształtów, kolorów, zapachów, wrażeń, emocji i obrazów. Stają się symbolem wieczności w światach, w których przemijają ludzie, zdarzenia, sekundy i miesiące. Są niemymi świadkami ludzkich historii, a pod piórem Tokarczuk zaczynają je opowiadać.

Najgorzej jest z kobietami. (…) One instynktownie próbują przerabiać hotelowe pokoje na namiastki domów. Ukorzeniają się, gdzie tylko mogą, jak niesione wiatrem nasiona. W hotelowych szafach wieszają jakieś zapiekłe tęsknoty; w łazienkach, w sposób bezwstydny, zostawiają swoje pożądanie i opuszczenie. (Numery)

Czytałam tę książkę z ołówkiem w ręku. Zaznaczyłam bardzo wiele fragmentów, czasem krótkich, składających się z kilku słów, a czasem takich zajmujących pół strony. Gdybym chciała się podzielić nimi wszystkimi, pewnie po prostu przeczytałabym Wam całość. Pozostawię ją jednak Wam, bo to proza, którą cudownie jest odkrywać samemu, na własną rękę błądzić i odnajdywać się pomiędzy słowami. Być może będzie to trudne, ale wierzcie mi - warto.

wtorek, 27 grudnia 2011

"Krzywa Sweetmana" - Graham Masterton

Tytuł: Krzywa Sweetmana
Autor: Graham Masterton
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2011
Ocena: 8/10

Wyobraź sobie, że wiedziesz skromny, zwyczajny żywot. Pracujesz, jeździsz wypieszczonym przez siebie, wymarzonym, wypracowanym ciężko samochodem, masz piękną, wspaniałą dziewczynę (bądź chłopaka) i generalnie jesteś szczęśliwy, tak jak John Cullen, bohater powieści Mastertona. Któregoś dnia otrzymujesz wiadomość o przyjeździe ukochanego ojca, którego od lat nie widziałeś. Odbieracie go razem z dziewczyną z lotniska i... w jednej chwili świat wali się tobie na głowę. Od tej chwili nic już nie będzie takie samo.
John nie może pogodzić się z bezsensowną śmiercią ojca, człowieka mądrego, lubianego, nie mającego żadnych wrogów. Nie chce uwierzyć, że stał się on przypadkową ofiarą psychopaty, mordującego ludzi jak leci na stanowych autostradach. Przeczuwa, że za tą egzekucją kryje się coś więcej i za wszelką cenę pragnie dociec prawdy. Vicki, jego dziewczyna, usiłuje powstrzymać go przed ryzykowaniem życia, policja również nie kwapi się do współpracy. Kolejna tragedia sprawia, że John nabiera pewności co do swoich podejrzeń. Zaczyna się śmiertelny wyścig z czasem, a to, co odkrywa Cullen, okazuje się mrożącym krew w żyłach planem zmiany politycznego oblicza Ameryki. W intrygę zamieszany jest bardzo znany senator - poważny kandydat do fotela prezydenckiego, przywódczyni głównego politycznego ruchu feministek oraz legendarna aktorka, będąca aktualnie arcydziełem chirurgii plastycznej. 

Replika zaserwowała czytelnikom wznowienie Mastertona w szczytowej formie. Są tutaj wszystkie elementy, które chcemy mieć w dobrym thrillerze. Jest więc napięcie trzymające niemal do ostatniej strony (bo potem jest epilog ;-)), są szybkie, niespodziewane zwroty akcji, jest dużo polityki, przemocy i sporo seksu, czasem perwersyjnego i brutalnego. Krótko mówiąc - klasyka gatunku. I jak to często przy thrillerach bywa, niestety zdarzają się schematy. Brak też oddechu na emocje bohaterów, co ich chwilami spłaszcza dość mocno. Z drugiej strony, czy dobrze by się to czytało, gdyby znalazłoby się dla nich miejsce? Takie przerywanie akcji byłoby z pewnością denerwujące, także więc chętnie przyznam medal temu, który umiałby połączyć obie te sprawy w spójną i sensowną całość. 

Książkę czyta się naprawdę szybko, w napięciu. Gratka zarówno dla fanów Mastertona, jak i thrillerów w ogóle, a także znajdzie się tu co nieco dla miłośników klasycznych, amerykańskich krążowników szos. Polecam!

Za książkę dziękuję wydawnictwu Replika.

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Stosik gwiazdkowy :-)

Witajcie! Muszę przyznać, że Mikołaj był w tym roku bardzo łaskawy. Prezentowy stosik pięknie wygląda nie tylko w towarzystwie Jeża, ale i samodzielnie ;-)

  • Maria Nurowska, Requiem dla wilka
  • Olga Tokarczuk, Szafa
  • Carlos Ruiz Zafón, Światła września
  • Tess Gerritsen, Ciało
  • Tess Gerritsen, Labirynt kłamstw
  • Joanna Chmielewska, Okropności (7. część autobiografii)
  • Mario Vargas Llosa, Marzenie Celta
A jutro już wracamy do normalnego rytmu. Pojawi się recenzja Krzywej Sweetmana Grahama Mastertona, wydanej niedawno przez Replikę.
Miłego, jeszcze świątecznego wieczoru :-)

czwartek, 22 grudnia 2011

"Jak wytrzymać ze współczesną kobietą" - Joanna Chmielewska

Tytuł: Jak wytrzymać ze współczesną kobietą
Autor: Joanna Chmielewska
Wydawnictwo: Wiedza i Życie
Rok wydania: 2000
Ocena: 7/10

Kobiety są trudne w obsłudze, to prawda znana nie od dziś. Stroją fochy, zmieniają zdanie kilka razy na sekundę i generalnie skomplikowane są od góry do dołu. Okazuje się jednak, że istnieje pewna typologia płci żeńskiej, a także, w większości przypadków - sposób na okiełznanie baby, niezależnie od tego czy jest to megiera, bluszcz, człowiek pracy czy bogini. Bo każda jest inna, ma inne wymagania i potrzeby, oraz zupełnie inny zakres oferowanych funkcji. Joanna Chmielewska, również kobieta pełną gębą, wychodzi na przeciw wszystkim, którzy chcieliby wytrzymać ze współczesną przedstawicielką pięknej strony ludzkości. Panowie, oto instrukcja postępowania z NAMI. 

Przyznaję, nie jest to książeczka, nad którą da się rozpisywać. Dla przeciętnego pożeracza słowa pisanego to zaledwie dwie godzinki lektury. Warto je poświęcić dla tej książki? Cóż, to zależy od naszych oczekiwań.

Jest to poradnik, jeden z trzech w serii. Pozostałe noszą tytuły Jak wytrzymać z mężczyzną oraz Jak wytrzymać ze sobą nawzajem. Pani Joanna wzięła sobie na warsztat typowe relacje damsko-męskie i przepuściła je przez właściwy sobie punkt widzenia i niepowtarzalne, błyskotliwe poczucie humoru. Co prawda w dziedzinie tej trudno uniknąć uderzania w stereotypy - tutaj takiej gadaniny jest sporo - to jednak pada tutaj mnóstwo trafnych obserwacji, co powoduje podczas czytania reakcje typu: ooo, faktycznie! 
Ameryki tu się nie odkrywa, a sama metodologia to wyliczanie proste jak budowa cepa, jednakże dla miłośników charakternego języka i ciętego dowcipu Chmielewskiej to niezła gratka. Dobrze się zrelaksować przy takiej książce, to także miły przerywnik między większymi powieściami. Polecam serdecznie :)

*******

Tak, wiem, dzisiaj beznadziejnie krótko. Jednakże sprzątanie dwóch mieszkań przed Świętami nie zostawia już zbyt wiele czasu na czytanie i pisanie. Jutro na szczęście koniec zasuwania, nadchodzi czas na odpoczynek i świętowanie. 

Z okazji Bożego Narodzenia życzę Wam wszystkim wszystkiego najlepszego - spokoju, radości, mnóstwa czasu na czytanie oraz stosów książek pod choinką!

(obrazek stąd: http://toeiie.tumblr.com/post/14622595502)

piątek, 16 grudnia 2011

"Africanus. Syn konsula" - Santiago Posteguillo

Tytuł: Africanus. Syn konsula
Autor: Santiago Posteguillo
Wydawnictwo:Esprit
Rok wydania: 2011
Ocena: 8/10

III wiek przed Chrystusem. Rzym - piękne, kwitnące miasto, staje w obliczu ogromnego zagrożenia. Na horyzoncie pojawia się potężny wróg - kartagiński wódz Hannibal, mistrz strategii wojennej, człowiek niezłomny i bezwzględny w swoich poczynaniach. W zemście za śmierć ojca chce zniszczyć miasto położone nad Tybrem. Dochodzi do trzech wielkich wojen, zwanych wojnami punickimi, po których Rzym staje się najpotężniejszym imperium w dziejach starożytnego świata. Jak to się stało, że tak wybitny wódz jak Hannibal poniósł klęskę w starciu z niestabilnym wewnętrznie Rzymem?

W 235 roku przed Chrystusem przychodzi na świat Publiusz Korneliusz Scypion. Wychowuje się w rodzinie o militarnych oraz kulturalnych tradycjach. W sztuce wojskowej szkoli go od najmłodszych lat stryj, Gnejusz, zaś ojciec zapewnia mu najlepszych nauczycieli oraz podsuwa wartościowe lektury. Szybko okazuje się, że chłopak ma wyjątkowy talent strategiczny oraz nieprzeciętną odwagę. Ojciec zabiera go więc ze sobą na front, gdzie zaledwie jako siedemnastolatek bierze udział w bitwie nad Ticinusem jako dowódca oddziału jazdy. A to dopiero początek jego błyskotliwej kariery...

Książka ta zrobiła mi bardzo nieprzyjemną niespodziankę. Otóż, w momencie pełnym napięcia... nagle opowieść się urywa, a na następnej stronie znajduje się informacja, że następna część historii Africanusa znajduje się w tomie, który ukaże się... w lutym 2012. Grrr! 
Tak, denerwuję się. Bo wciągnęłam się w tę książkę niesamowicie. Wojny punickie były moim konikiem na lekcjach historii w liceum, więc możliwość przypomnienia sobie tej historii, w dodatku w wersji zbeletryzowanej, to niezła gratka.

To bardzo dobrze napisana powieść, wartka i wciągająca. Nie przyłapałam jej na dłużeniu się czy przynudzaniu. Pisana jest czystym, przejrzystym językiem, chwilami tylko nieco patetycznym. Ale tu to nawet pasuje, w końcu mowa o jednych z największych osobistości w dziejach starożytnego świata. Ogromnym plusem jest to, że opowieść zgodna jest z faktami historycznymi, nie tylko w ogólnym zarysie, ale również w drobniejszych szczegółach. Widać, że autor poświęcił temu zagadnieniu bardzo wiele czasu i energii.

Poza panoramą wojsk oraz strategii rzymskich i kartagińskich, sporo tutaj informacji o ustroju politycznym Rzymu, jego kulturze, zwyczajach i obrzędach. Podoba mi się, że autor wyjaśnia wszystko czytelnikowi, tak by ten nie miał problemu ze zrozumieniem sytuacji. Część objaśnień znajduje się bezpośrednio w tekście, dla innych haseł na końcu książki utworzono słowniczek. Zamieszczono także kilka map, pomagających zorientować się geograficznie i strategicznie. 

Krótko mówiąc - świetna książka, nie tylko dla pasjonatów historii. Nie pozostaje mi nic innego, jak bardzo mocno polecić. I cierpliwie czekać na część następną... ;-)

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu Esprit.

wtorek, 13 grudnia 2011

Stosik pożyczkowo-recenzencki

Witajcie! Zrobił mi się tu mały zastój. Ale już się poprawiam. Nowa recenzja będzie już jutro. A tymczasem stosik, który nazbierał mi się w ciągu ostatnich paru dni. 


Od góry:
  • Kathe Koja, Skóra - pożyczone od Mamy
  • Maria Nurowska, Wiek samotności - pożyczone od Mamy
  • Santiago Posteguillo, Africanus, syn konsula - od wydawnictwa Esprit
  • Gary Braver, Tunel - od wydawnictwa Replika
  • Graham Masterton, Krzywa Sweetmana - od wydawnictwa Replika
  • Jack Ketchum, Królestwo spokoju - od wydawnictwa Replika
Jutro recenzja Mistrza i Małgorzaty, a następnie Africanus, który bardzo mi się podoba ;-) Życzcie smacznego! Poodwiedzam Was jutro wieczorem.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Muzycznie - umilacze czytania

Dziś troszkę inaczej. Podzielę się z Wami tym, czego słucham, kiedy czytam :) Wiadomo, że dobra muzyka potęguje nastrój książki. Jeżeli o mnie chodzi, to raczej nie dopasowuję muzyki do tematu lektury. Najlepiej czyta mi się przy czymś dobrze już znanym - takie utwory nie absorbują i przyjemnie wtapiają się w tło. Nie będę się rozpisywać, sami posłuchajcie!

Angus & Julia Stone



Mike Oldfield



Myslovitz



Yann Tiersen



Sigur Rós



I na koniec ulubiony przez wszystkich pretekst, by zostać w domu i poczytać w ciepełku :)



A Wy czego słuchacie podczas czytania?

piątek, 2 grudnia 2011

"Dziewczynka w zielonym sweterku" - Krystyna Chiger, Daniel Paisner

Tytuł: Dziewczynka w zielonym sweterku
Autor: Krystyna Chiger, Daniel Paisner
Wydawnictwo: PWN
Rok wydania: 2011
  
Temat II Wojny Światowej zawsze wywołuje u mnie poczucie niepokoju. Przy każdej tego typu lekturze nieodmiennie towarzyszy mi poczucie, że kolejna taka katastrofa jest nieunikniona, że świat dąży do zagłady, że nie dane będzie mojemu pokoleniu przeżyć życia we względnym spokoju. Ale kiedy usłyszałam o tej książce, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Historia, o której dowiedziałam się bodajże z radia, nie chciała dać mi spokoju przez dobre kilka miesięcy, aż wreszcie udało mi się pożyczyć tę książkę od przyjaciółki.

I jak zaczęłam czytać, tak nie odłożyłam, póki nie przewróciłam ostatniej strony...

Autorka i zarazem bohaterka książki była małą dziewczynką, która miała wszystko. Wspomina, że czuła się jak księżniczka. Wychowywała się w bogatym domu, niczego jej nie brakowało. Rodzice mieli sklep z tkaninami, a kiedy pracowali, dziewczynką opiekowała się niania. W maju 1939 roku urodził się jej braciszek, Pawełek. Kilka miesięcy później wszystko zaczęło się zmieniać - tylko dlatego, że Chigerowie byli Żydami. 
Najpierw państwo Chiger stracili sklep i służbę. Później wkroczyła reglamentacja przestrzeni życiowej i zakwaterowano w ich mieszkaniu obcych ludzi. Z czasem zarekwirowano im cały majątek, a rodzina, przeganiana z jednego lokum do drugiego, coraz gorszego, żyjąc w końcu w okropnych, spartańskich warunkach, trafiła w końcu do getta,  w którym rozpętało się piekło. Coraz częstsze "akcje", masowe wywózki i morderstwa, utrata niemal całej bliskiej rodziny, terror, przerażenie - w końcu Chigerowie ratowali się ucieczką do kanałów Lwowa. Przez czternaście miesięcy nie oglądając światła dziennego, kryli się w warunkach urągających ludzkiej godności, za jedyny łącznik ze światem mając trzech polskich kanalarzy - Sochę, Wróblewskiego i Kowalowa. Leopold Socha, drobny złodziejaszek i człowiek raczej wątpliwej reputacji, zgodził się pomóc rodzinie za odpowiednią opłatą. Z czasem w swojej roli znalazł jednak misję, a okazja do zarobku stała się dla niego szansą na odkupienie. Dostarczając im pożywienie i przedmioty niezbędne do przeżycia, zżył się ze "swoimi Żydami" i zaprzyjaźnił. A Chigerowie, razem z kilkoma innymi osobami, które schroniły się razem z nimi, przetrwali. Nie tylko dzięki Sosze, ale także swojej wytrwałości, organizacji, woli życia i walki. 

Płakałam nad tą książką bardzo, bardzo długo... Ale to jest potrzebne. Krystyna Chiger pisze w swojej książce, że jest ostatnią żyjącą osobą, pamiętającą te wydarzenia. A utrata pamięci o nich to jakby dać komuś do ręki argument, że Holocaustu w ogóle nie było, a do tego bezwzględnie nie można dopuścić. To prawda. A my, po tylu długich latach, musimy dać sobie to przypominać, by historia nie zatoczyła koła. Bardzo, bardzo chcę wierzyć, że do czegoś takiego nigdy już nie dojdzie.

Przed wojną we Lwowie żyło 150 tysięcy Żydów. Schronienia tam szukało kolejne 50 tysięcy, uciekając z zachodu przed inwazją niemiecką. Okupację przetrwało tam zaledwie około dwustu osób. Wśród tego niewyobrażalnego okrucieństwa i masowej zagłady znalazło się jednak miejsce na cuda, które pozwoliły Chigerom i  ich podziemnej rodzinie przetrwać.

Autorka była wtedy kilkuletnią dziewczynką, rekonstrukcji wydarzeń dokonała z pomocą ojcowskiego pamiętnika. Sama jednak zapamiętała bardzo wiele. Opowieści, anegdoty, drobne szczegóły sprawiają, że książka, mimo przerażającej tematyki, tchnie jakimś dziwnym spokojem i optymizmem. I jednocześnie wstrząsa do głębi, każe zrewidować swoje życie i docenić to, co się ma i w jakich czasach się żyje. Ja jestem porażona, poruszona do głębi, wciąż wracam myślami do tej opowieści.

Choć pod względem językowym jest trochę usterek, bardzo wiele rzeczy się powtarza, dobrze się tę pozycję czyta. Do książki dołączono zbiór fotografii rodziny Chigerów oraz samej pani Krystyny, na przykład w muzeum, tuż obok wyeksponowanego tam zielonego sweterka, w którym przetrwała całą wojnę. Co mnie zaskoczyło? Pogodny, szczery uśmiech na jej twarzy. Mam poczucie, że wojna nie zdołała złamać jej ducha, czuje się to w książce i widać po jej twarzy.

Tę książkę koniecznie trzeba przeczytać, pochylić nad nią głowę, dać się wzruszyć. I zapamiętać. To jest historia, która musi przetrwać, a to już nasza rola - czytelników, powierników, którzy powinni przekazać ją dalej. 

Do książki dołączona jest jeszcze płyta z fragmentami filmu dokumentalnego, a niedługo na ekrany wejdzie film Agnieszki Holland, W ciemności, który opowiada tę samą historię. Co jest zadziwiające, książka i film powstały niezależnie od siebie. Czekam na niego z niecierpliwością. 

Polecam, polecam, polecam!

wtorek, 29 listopada 2011

"Potsdamer Platz" - Buddy Giovinazzo

Tytuł: Potsdamer Platz
Autor: Buddy Giovinazzo
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2011
Ocena: 7/10
 
O mafii krążą różne historie. W naszej wyobraźni żyją najrozmaitsze legendy i opowieści - o niewyobrażalnych bogactwach mafijnych rodzin, ich mackach sięgających daleko w głąb świata, który na pozór wydaje się czymś nam dobrze znanym i bezpiecznym, wreszcie - o ich bezwzględności i potwornym okrucieństwie. Kultura karmi się tymi obrazami intensywnie, przetwarzając je na legiony filmów o gangsterach, przyznajmy - nierzadko wątpliwej jakości. Wydaje mi się, że tematyka ta o wiele rzadziej pojawia się w literaturze, przynajmniej w ujęciu od wewnątrz (co nie oznacza, że w ogóle takich książek nie ma).

Książka Buddy'ego Giovinazzo to jedna z tych powieści o mafii "od kuchni". Tony jest jednym z najbardziej zaufanych członków Franchise. Jest młody, bezwzględny i skuteczny. Zostaje więc oddelegowany razem z ze swoim niezrównoważonym kumplem, Hardym, do Berlina, by usprawnić i zabezpieczyć działania przyjaciół z Europy. Jednakże już przy pierwszym zadaniu coś idzie nie tak. Młoda, śliczna dziewczyna, której nie powinno tam być, prześladuje myśli Tony'ego, który... zaczyna łamać zasady.
 
Mam paskudne dreszcze, gdy przypominam sobie tę książkę. 
Nie jest to lektura łatwa w odbiorze. Po pierwsze, utrudnia ją sposób prowadzenia narracji. W akcję dziejącą się w teraźniejszości ni stąd, ni zowąd wplatają się migawki z przeszłości głównego bohatera. Pojawiają się niespodziewanie, płynnie połączona z właściwym wątkiem. Chwilami trudno się nawet zorientować, w jakim właściwie czasie aktualnie się znajdujemy. 
Druga rzecz to samo sedno powieści. Giovinazzo serwuje czytelnikowi okrutne praktyki mafii w całej swojej okazałości. Opisuje je w naturalistyczny, mrożący krew w żyłach sposób. To sprawia, że jest to książka wyłącznie dla ludzi o mocnych nerwach. 

Chciałabym jeszcze dodać dwa słowa o psychologizacji postaci Tony'ego. Autor zafundował mu przemianę wewnętrzną, która pchnęła go wielokrotnie do działań niekoniecznie w jego sytuacji rozsądnych, na czym zasadza się cała fabuła powieści. W niespodziewanych retrospekcjach wychodzą na światło dzienne najbardziej tragiczne fakty z przeszłości bohatera, które warunkują właściwie każdy jego ruch. Tony wydaje się skazany na klęskę. 

To specyficzna książka, nie dla każdego. Nie jest to też lektura, przy której można się zrelaksować i odpocząć. Przeciwnie - ja poczułam coś na kształt ulgi, kiedy przewróciłam ostatnią stronę. Jeśli jednak jest to tematyka, która was fascynuje, to śmiało - na pewno się nie rozczarujecie, bo to dobra książka, napisana sprawnie i ciekawie. 

Za Potsdamer Platz dziękuję wydawnictwu Replika.

sobota, 26 listopada 2011

Stosik z wymiany

Dzień dobry! Wczorajsza wymiana na Czytelnisku zaowocowała pięknymi łupami :-) Na zdjęciu poniżej kompletny stos. Było co targać do domu...

 

  • A.C. Clarke, Odyseja kosmiczna 2010
  • M.L. Kossakowska, Więzy krwi
  • J. Verne, tom z dwoma opowiadaniami, których tytuły mi jakoś uciekły z pamięci
  • J. Alex, Powiem wam jak zginął
  • J. Chmielewska, Jak wytrzymać z kobietą
  • M. Kurzem, Maskotka - wygrana na wymiankowej loterii ;-)
  • J. Austen, Mansfield Park
  • N. Gaiman, Amerykańscy bogowie
  • S. Lem, Opowieści o pilocie Pirxie
  • A. Rice, Wywiad z wampirem
  • A. Rice, Wampir Lestat
  • D. Koontz, Trzynastu apostołów
  • A. Ziemiański, Achaja (tom pierwszy)
  • R.L. Stevenson, Wyspa skarbów
  • Zawoalowany smok z serii Forgotten Realms - zdobycz mojego lubego, pasjonata RPG ;-)
  • F. Lenoir, V. Cabesos, Obietnica anioła
  • J. Winterson, Kamienni bogowie
  • J. Vitale, Zagubiony podręcznik życia - ja wiem, poradnik, nie literatura, ale tego typu pozycje podnoszą mnie na duchu ;-)
A tymczasem jestem w połowie Potsdamer Platz - jutro będzie recenzja. A później Mistrz i Małgorzata, przypomnienie na potrzeby zajęć o karnawalizacji literatury. Życzcie mi smacznego!

czwartek, 24 listopada 2011

"Kwiat kalafiora" - Małgorzata Musierowicz

Tytuł: Kwiat kalafiora
Autor: Małgorzata Musierowicz
Wydawnictwo: Akapit Press
Rok wydania: (1981)
Ocena: 9/10
[audiobook]
 
Był w moim życiu taki moment, że w Jeżycjadzie zaczytywałam się namiętnie. To było pod koniec podstawówki, miałam dziesięć, może jedenaście lat. Biegałam po lekcjach do szkolnej biblioteki, brałam trzy tomy z serii, czytałyśmy je razem z mamą na wyścigi, a następnego dnia odnosiłam je i porywałam następne. Kiedy docierałyśmy do ostatniej części, następnego dnia zaczynałyśmy od początku. 
Wychowywałam się na książkach pani Małgorzaty, uwielbiałam bezgranicznie, całym sercem, nieodwołalnie. PRL zawsze wyobrażałam sobie taki, jaki opisywała. Gorąco pragnęłam cofnąć się w czasie i widzieć świat taki, w jakim istnieli jej bohaterowie, którzy stanowili dla mnie niemal drugą rodzinę. Kiedy jednak skończyłam pierwszy etap mojej wędrówki przez meandry edukacji, nadszedł czas na inne książki. Przeprowadziłam się w międzyczasie do Poznania i podjęłam studia. Nie będę ukrywać - to, że wybrałam właśnie to miasto, nie było przypadkiem ;-) Teraz, kilkanaście lat później, niespodziewanie nieco, Jeżycjada znów u mnie zagościła. Tym razem w formie audiobooka. I przyznam szczerze, że jestem nieco oszołomiona...

Kwiat kalafiora to trzecia część cyklu. Opowiada przede wszystkim o siedemnastoletniej Gabrysi Borejko. Historia zaczyna się w sylwestra 1977 roku. Gaba, dziewczę wysokie, krzepkie i zdrowe, postanawia w ten wieczór przeistoczyć się, niespodziewanie dla samej siebie, w romantycznego motyla i wybrać na prywatkę do kuzynki Joanny. Z zabawy wyciąga ją nagły, alarmowy telefon, którego powód postawi na głowie całe dotychczasowe życie w jednym z mieszkań secesyjnej kamienicy przy Roosevelta... Oto nagle na barki Gabrieli spadają wszystkie obowiązki pani domu, z upilnowaniem młodszych sióstr na czele. A jeszcze trzeba wykaraskać się jakoś z dwói z fizyki, dogadać z pewnym Januszem i poradzić sobie z wyjątkowo niesympatyczną i napastliwą sąsiadką.

Tak, znam tę książkę na pamięć od lat. Postanowiłam umilić sobie audiobookiem czas, który spędzałam przy sprzątaniu, zmywaniu, gotowaniu, robieniu zakupów i innych czynnościach, wymagających zaangażowania patrzałek. A że był to mój pierwszy raz z taką formą lektury, postawiłam na coś dobrze mi znanego. I wiecie co?
Jestem zachwycona. Zawsze czułam się wzrokowcem, toteż dźwiękowy odbiór powieści jakoś mnie nie przekonywał. Tymczasem to wspaniały sposób, który przez "czytanie" uszami pozwala na zaoszczędzenie mnóstwa, mnóstwa czasu, zapoznania się z jeszcze większą ilością książek i który jest niesamowicie wygodny. Nie znoszę zmywać naczyń, ale z książką w uszach jest o wiele, o wiele przyjemniej. 

A jaki jest Kwiat kalafiora? Cudowny. To ciepła, rodzinna powieść, zarówno dla dorastających dziewczyn, jak i ich matek, babć czy ciotek. I wiem, że istnieją na tej planecie mężczyźni, którym też się podobała. 
Jeżycjada to cała galeria wyrazistych, wspaniałych postaci, których nie da się nie pokochać. Do tego jeszcze niezwykła sprawność językowa autorki jest miodem na moje filologiczno-korektorskie serce. 
Owszem, nietrudno jest przewidzieć przebieg większości wydarzeń. Ale to nie ma znaczenia, bo kiedy czyta się Musierowicz, wszystko w środku rozgrzewa się tak przyjemnie, świat robi się od razu bardziej kolorowy i przytulny.
I od razu bardziej kocha się Poznań, dziś zakorkowany, rozkopany i pogrążony w chaosie. W dodatku to wspaniałe uczucie - znać z własnej codzienności ulice, którymi chadzali Borejkowie i na których toczyły się eksperymenty grupy ESD czy przesiadywać godzinami w bibliotece, w której pracował Ignacy. Chyba znów popadłam w Jeżycjadowy ciąg. I bardzo mi z tym dobrze!

niedziela, 20 listopada 2011

"Letni Domek" - Marcia Willett

Tytuł: Letni Domek
Autor: Marcia Willett
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2011
Ocena: 7/10
 
Chyba każdy marzył kiedyś o miejscu, w którym mógłby odpocząć od zgiełku, problemów życia codziennego, szalonego miejskiego pośpiechu. O, albo zamieszkać gdzieś na wsi. Mieć mały domek z ogródkiem, ciszę, zieleń wokół, sąsiadów-przyjaciół. I jednocześnie być blisko ludzi, których bardzo się kocha. 
Ja mam takie marzenie, już od lat. I czytając tę powieść gdzieś w środku poczułam przez ułamek sekundy, że ono się spełniło.

O czym jest ta historia? Matt, młody pisarz po fantastycznym debiucie, szuka natchnienia. Wciąż dręczy go jednak pisarska bezpłodność, a w dodatku odkrywa, że nie wie wszystkiego o swojej rodzinie, dawno już rozbitej. Wcześnie stracił ojca, korespondenta wojennego. Matka po jego śmierci zaś załamała się zupełnie, tracąc rozum. Matt wychowywał się więc razem z siostrą, Imogen, pod opieką ciotki Lottie - słodkiej, kochanej osoby. 
Teraz Matt mieszka w Londynie, a Lottie, razem z przyjacielem, starym Milo, mieszkają właśnie na wsi. Tuż obok ich Rezydencji, na tej samej posesji, stoi właśnie Letni Domek.

Długo zbierałam się do lektury, niewiele krócej czytałam, a teraz długo zastanawiam się nad tym, co właściwie powinnam napisać o Letnim Domku. Bo uczucia mam w zasadzie nieco mieszane, przy czym wynika to raczej z moich gustów czytelniczych niż z jakości książki, bo tej nie można jej odmówić.

Jeżeli szukacie wartkiej akcji, dreszczyku niepokoju, zawikłania trudnego do wyjaśnienia - tutaj tego nie znajdziecie. Owszem, zdarzają się konflikty, tajemnice, kłopoty - ale wszystkie przemijają jak zły sen. Ta powieść niesie ze sobą zupełnie inną wartość. To historia rodzinnego ciepła, pięknych relacji między bliskimi sobie ludźmi. Lektura wspaniale koi skołatane nerwy i odpręża, pozwala zapomnieć o zgiełku życia codziennego, rozmarzyć się i uśmiechnąć spod ciepłego koca i zza kubka kakao.

Skąd więc u mnie taka ocena? Chyba właśnie z powodu mojego gustu. Mimo wszystko lubię, kiedy dzieje się dużo i szybko. Letni Domek to bardzo miły przerywnik między takimi właśnie książkami, jeżeli więc ktoś lubi takie kojące, ciepłe, przyjazne powieści, to gorąco polecam. Nie ma tutaj żadnych fajerwerków, życie toczy się spokojnym, szerokim rytmem, jak leniwa rzeka, której donikąd się nie spieszy. I według mnie to jest największy czar tej książki - pomaga znaleźć chwilę spokoju w tym zabieganym świecie.

Za Letni Domek dziękuję bardzo wydawnictwu Replika.

 

piątek, 11 listopada 2011

"Dom kości" - Graham Masterton

Tytuł: Dom kości
Autor: Graham Masterton
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2011
ISBN: 978-83-76741-24-6
Ocena: 9/10

Aż wstyd się przyznać, ale to moje pierwsze spotkanie z Mastertonem. Z pewnością jednak nie ostatnie. Dom kości wciągnął mnie niesamowicie, na szczęście tylko w przenośni... 

Ale po kolei.
Johna, osiemnastolatka z jednym małym syfkiem koło nosa, życie zmusza do podjęcia nowej pracy w firmie zajmującej się handlem nieruchomościami. Już w pierwszy dzień chłopak naraża się szefowi, panu Vane. Zostawiony bowiem sam w biurze, ulega natarczywemu klientowi, wydając mu klucze do jednego z domów. Szybko okazuje się, że popełnił błąd - dom bowiem figuruje na specjalnej liście pryncypała, liście ofert, którymi zajmuje się osobiście, a do których inni nie mają prawa dostępu.
Następnego dnia okazuje się, że klient, któremu John wydał klucze, zaginął w tajemniczych okolicznościach. Równocześnie w wiadomościach podają informację o budynku, w którego ścianach podczas wyburzania znaleziono kilkadziesiąt ludzkich szkieletów. Chłopak szybko kojarzy fakty - ten dom również znajduje się na liście pana Vane'a...

Jedyne, czego żałuję po lekturze, to fakt, że ta książka jest taka krótka. Czyta się ją szybko, akcja jest bardzo dynamiczna, wciąż coś się dzieje. Autor po mistrzowsku dawkuje napięcie, a skoro mnie skóra cierpła i serducho waliło - to znaczy, że książka jest rewelacyjna. Jedna z najbardziej trzymających w napięciu historii, jakie czytałam ostatnimi czasy. To jest fascynujące, takie przetworzenie najgorszych koszmarów, jakie może wytworzyć nasz umysł, i stworzenie z tego genialnej powieści grozy. 

A na deser do książki dołączone są trzy opowiadania - Szara Madonna, Kształt bestii oraz Pośpieszny Potwór. Nie będę przybliżać ich treści, powiem tylko, że robią ogromne wrażenie. W końcu trudną sztuką jest zmieścić na niewielu stronach tyle grozy i przerażającego napięcia, że później trudno zasnąć...

Na koniec jeszcze mała zapowiedź - już za jedenaście dni na rynku, nakładem wydawnictwa Replika,  pojawi się nowa książka Mastertona - Krzywa Sweetmana. Miałam okazję zapoznać się z nią, niestety bardzo pobieżnie. I nie mogę się doczekać, aż przeczytam ją porządnie ;-)
Za Dom kości dziękuję bardzo wydawnictwu Replika.

piątek, 4 listopada 2011

"Człowiek, który pokochał Yngvego" - Tore Renberg

Tytuł: Człowiek, który pokochał Yngvego
Autor: Tore Renberg
Wydawnictwo: Akcent
Rok wydania: 2011
ISBN:  978-83-62180-31-8
Ocena: 8,5/10 

Wyobraźmy więc sobie, że nie ma jeszcze Unii Europejskiej, istnieje Związek Radziecki, a Nirvana zaraz będzie święcić triumfy ze swoim Smells like teen spirit. Jest rok 1990, Stavanger w Norwegii. Wszędzie wokół dzieje się historia, a Jarle ma siedemnaście lat, przetłuszczoną czuprynę, świetną dziewczynę i jest zagorzałym komunistą, jak jego przyjaciel Helge. Razem grają w punkowym zespole, przeklinają, palą papierosy i imprezują. Ot, uroki dorastania w tych burzliwych, nie da się ukryć, czasach. 
Aż któregoś dnia w szkole pojawia się Yngve.
Czasem wydaje mi się, że on żył poza czasem, może rzeczywiście tak było? Niektórzy ludzie zdają się opierać jakimkolwiek wpływom. (...) Niełatwo było znaleźć w nim przeszłość czy teraźniejszość. Boris Becker? Tak. Simon le Bon? Owszem. Ale cóż oni dla niego znaczyli, w porównaniu ze znaczeniem, jakie The Smiths czy Marks mieli dla takich osób, jak Helge i ja? Niewiele. Nie, to wszystko się od niego odbijało, a on stał sam, z uśmiechem na wykrzywionych w dół ustach, z długimi, białymi palcami dotykającymi warg, z wielkimi oczyma, i wypowiadał swoje proste, ponadczasowe zdania. 
Niewiele jest w powieści samego Yngvego, jednakże jego istnienie kładzie się cieniem na wszystkich wydarzeniach. I cóż? Właściwie to historia o miłości - jedna z tych, które tak bardzo przypominają nasze zwyczajne, szczenięce zauroczenia. Renberg w swojej książce pokazuje siłę takiego młodzieńczego uczucia, jak przewala się przez życie jak tornado i wywraca wszystko do góry nogami. Zakochany umysł szaleje, znika rozum i trzeźwe myślenie, a zaczynają dziać się rzeczy, których konsekwencji się nie spodziewamy. A że i Jarle, i Yngve to chłopcy? To nie ma żadnego znaczenia.

Jakaś dziwna delikatność miesza się w tej powieści z wulgarnością popisujących się siedemnastolatków. Powieść miejscami eteryczna, bardzo subtelna, na następnej stronie wali ciężką rurą przez głowę. To tylko świetnie obrazuje, jak wiele gry i udawania jest w nas wszystkich. Mówi się przecież, że kiedy wejdziesz między wrony... Z drugiej strony, czy to nie przesada? Chwilami zgrzyta coś zbyt głośno. 

Ale przecież czytając wędrujemy przez całą gamę emocji. Przeżywamy każde zauroczenie, zakochanie, każdą pojedynczą katastrofę tak silnie, jak to opisał autor, bo zrobił to świetnie. A w tle naprawdę dobra muzyka. I snuje się dym z czerwonych Marlboro.

czwartek, 3 listopada 2011

Stosik listopadowy

Dobry wieczór! Nastąpił mały lekturowy przestój, tymczasem uzbierał mi się nowy stosik. Chętnie się nim pochwalę ;-)


Od góry:
  • Linia marzeń - Siergiej Łukianienko (książka mojego lubego, którą z przyjemnością przeczytam; dorzucił mi do stosiku)
  • Letni domek - Marcia Willet
  • Dom kości - Graham Masterton
  • Potsdamer Platz - Buddy Giovinazzo
  • Człowiek, który pokochał Yngvego (czytam właśnie, jutro będzie recenzja!)
  • Traktat o łuskaniu fasoli - Wiesław Myśliwski
Książki z Repliki to prezent od wydawnictwa na zakończenie stażu, recenzje z pewnością się tu pojawią.
Uciekam, by zrobić sobie herbatę i poczytać. Miłego wieczoru!

piątek, 28 października 2011

"Rudy czarodziej" - Lisa Goldstein

Tytuł: Rudy czarodziej
Autor: Lisa Goldstein
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2000
ISBN:  83-7150-725-9
Ocena: 7/10

Przyzwyczailiśmy się chyba wszyscy już do obchodzenia się z trudnym tematem Holocaustu bardzo ostrożnie i delikatnie. Ciężko przecież inaczej  - wychowaliśmy się na przerażających, często makabrycznych obrazach z Borowskiego czy Herlinga-Grudzińskiego, wycieczkach do Auschwitz. Okazuje się jednak, że można dotknąć tego problemu zupełnie inaczej, co robi Lisa Goldstein w swojej książce. 

Spotykamy się w przededniu II Wojny Światowej w malutkim węgierskim miasteczku. Istnieje tam spora społeczność żydowska, na czele z rabinem, ponoć "umiejącym czynić cuda". Oto od jednego z takich "cudów" zaczyna się ta krótka powieść - rabin rzuca klątwę na miejscową szkołę za to, że naucza się w niej hebrajskiego. W tym samym czasie w miasteczku pojawia się nieznajomy wędrowiec. Nie zdradza swego imienia, chce, by nazywać go Vörös, od koloru włosów. Gości u rodziny trzynastoletniej Kicsi, która jest zachwycona niezwykłym przybyszem. Szybko w okolicy zaczyna się mówić, że Vörös zdjął ze szkoły klątwę rabina, co nastawia rabina wrogo w stosunku do niego. Tymczasem rudy czarodziej chce ratować miejscowych Żydów przed tym, co niedługo ma nadejść...

To króciutka książeczka, ma zaledwie 170 stron, jednakże pełna jest treści. Pomiędzy zwyczajną egzystencją bohaterów a koszmarem obozów koncentracyjnych autorka zawarła ogromnie dużo magii i pięknego mistycyzmu. "Zaczarowuje" historię, zaciera tragiczne wydarzenia tak, jakby były one tylko potwornym, traumatycznym snem, nierealnym i bardzo, bardzo odległym, choć silnie zakorzenionym w umyśle, oddziałującym na dalsze życie - ale jednak snem.
No właśnie. Choć spod tragizmu tej historii niewątpliwie przebija optymizm i nadzieja na przyszłość, mam poczucie, że coś tu jest nie tak. Może takie wrażenie mam z powodu stosunku, jaki wpajano nam do historii przez całe życie, ale przeszkadza mi to, że Holocaust tak bardzo schodzi tutaj na dalszy plan. Temat spycha się mocno na tło, a z przodu widzimy nieszczęsną Kicsi, której osobowość nagle gdzieś znikła. I Vörösa, który plącze się i miota na kartach książki mimo wszystko zbyt chaotycznie i przypadkowo.

Mimo wszystko uważam, że warto tej książeczce poświęcić trochę czasu. Dużo w niej magii i uroku, a także nadziei, która potrzebna jest zawsze. Czytało się ją dobrze, a sposób ujęcia tematu zmusza do spojrzenia na ten problem z innej perspektywy, nie tylko tej magicznej.

czwartek, 27 października 2011

"Natalii 5" - Olga Rudnicka

Tytuł: Natalii 5
Autor: Olga Rudnicka
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011
ISBN:  978-83-7648-682-6
Ocena: 10/10 
Po przeczytaniu pierwszej recenzji tej książki już wiedziałam, że muszę, po prostu muszę, choćby nie wiem co, dorwać się do niej i przeczytać. Szczęśliwie podczas akcji wymiankowej Czytelniska na nią trafiłam - leżała i czekała tam na mnie ;-) Co mnie skusiło? Sama do końca nie wiem. Na pewno przewijające się gdzieniegdzie porównania z Chmielewską miały znaczenie. Ale poza tym...? Cóż. Magnetyzm jakiś.  
Ale po kolei.
Jarosław Sucharski, pośrednik w handlu dziełami sztuki, dowiaduje się, że ma guza mózgu. Porządkuje więc swoje sprawy - spienięża majątek, pisze testament, zostawia odpowiednie instrukcje oraz depozyty u notariusza i... pieczołowicie przygotowuje swoje samobójstwo, zgłaszając je nawet na policję. Kiedy mundurowi docierają na miejsce, rzeczywiście znajdują denata. Wszystko wskazuje na to, że rzeczywiście zabił się sam, ale... Coś tu nie do końca pasuje. 
Ale to nie jest największy problem. Oto bowiem notariusz zobowiązany jest wezwać do siebie spadkobierców pana Sucharskiego, a w zasadzie spadkobierczynie... 
Jest ich pięć. Zupełnie innych. Z różnych miast, w różnym wieku, z różnymi pozycjami społecznymi... Łączy je właściwie jedynie fakt, że wszystkie nazywają się tak samo. A, i ojciec, oczywiście. 

Właściwie połknęłam tę powieść. Choć ma ponad 550 stron, zajęła mi jedno przedpołudnie. I jestem zachwycona! Przede wszystkim - rewelacyjny pomysł na powieść. Olga Rudnicka wymyśliła niebanalną, oryginalną historię, intrygę na poziomie mojej ukochanej Chmielewskiej. Samo prowadzenie akcji jednak było zupełnie, zupełnie inne, co, ma się rozumieć, wyszło autorce tylko na dobre. Choć akcja toczy się naprawdę szybko (o co się nieco obawiałam, zważywszy na objętość książki), nie ma tego charakterystycznego dla pierwszej damy polskiego kryminału bałaganu. Owszem, dzieje się dużo, gęsto, szybko i po wariacku - ale wszystko jest jasne, czytelne i klarowne. U Chmielewskiej często trzeba czytać jakiś fragment kilka razy, by załapać, o co w tym wszystkim biega.
Każda Natalia ma swój charakterek, co sprawia, że powieść jest barwna, dynamiczna i przezabawna. Chociaż spotkałam się z różnymi zarzutami, przykładowo dotyczącymi chociażby, ujmijmy to dyplomatycznie, schematyczności dialogów, mam ochotę machnąć na nie ręką. Dla mnie ta książka to perełka, wspaniały antydepresant - nie tylko na mokre, jesienne dni. Uchachałam się niesamowicie!