czwartek, 28 lipca 2011

"Sputnik Sweetheart" - Haruki Murakami i mały stosik podróżny

Tytuł: Sputnik Sweetheart
Autor: Haruki Murakami
Wydawnictwo: Muza
Rok wydania: 2006
ISBN: 83-7319-981-0
Moja ocena: 10/10
To moje pierwsze spotkanie z Murakamim. I po tej powieści jestem pewna, że nie ostatnie.

Sumire ma dwadzieścia parę lat, nosi za duży, męski płaszcz w jodełkę, ma wiecznie rozczochrane włosy, pali za dużo papierosów i pragnie zostać pisarką. Często dzwoni tuż przed świtem z pobliskiej budki telefonicznej do swojego przyjaciela, nauczyciela historii, który, dodajmy, jest w niej ogromnie zakochany. A potem Sumire zakochuje się po raz pierwszy. W siedemnaście lat starszej od siebie mężatce.

Jej ojciec prowadził klinikę dentystyczną w Yokohamie. Był wyjątkowo przystojny, jego zgrabny nos przywodził na myśl Gregory Pecka w "Urzeczonej". Sumire nie odziedziczyła tego ładnego nosa, według niej nie odziedziczył go również jej brat. Uważała to za zdumiewające, iż geny, które stworzyły ten nos, zniknęły. Jeżeli rzeczywiście zostały na zawsze pogrzebane na samym dnie zbiornika genów, świat stał się przez to smutniejszym miejscem. Taki piękny był ten nos.

Nie chcę zdradzać więcej szczegółów z fabuły. To magiczna, delikatna historia, oniryczna opowieść o miłości i samotności, uczuciach, rozumieniu i poznawaniu samego siebie. Już dawno nie czytałam książki, która całkowicie by mnie wciągnęła, tak że nie dostrzegałam zupełnie niczego wokół - ani tego, że jest strasznie zimno, ani że deszcz pada mi do mieszkania, ani zadziwiająco szybkiego upływu czasu. Czytając, czułam się jakbym śniła. Taka jest ta powieść. Jest niesamowitym, odrealnionym snem, który mógł zdarzyć się nie tylko we współczesnym Tokio i Europie, ale w każdym miejscu i czasie.

Murakami pisze bardzo lekko, naturalnie, przez tekst płynie się spokojnie i delikatnie, można dać się ponieść temu prądowi, wydarzeniom, snom i myślom. Bo tu jest dużo myśli, dużo poszukiwania siebie i swojej świadomości. Wszystko jest jasne - a każda myśl bohaterów, postaci głębokich, kolorowych i nieszablonowych - każe czytelnikowi zacząć myśleć o sobie i swoim miejscu na świecie.

Leżąc tak, na jakiś czas zamykam oczy, po czym je otwieram. Cicho wciągam powietrze i je wypuszczam. W moim umyśle zaczyna powstawać myśl, ale w końcu całkowicie przestaję myśleć. Między myśleniem a niemyśleniem istnieje niewielka różnica. Już nie potrafię odróżnić jednego od drugiego, tego, co istniało, od tego, co nie istniało. Wyglądam przez okno, aż niebo staje się białe, zaczynają płynąć chmury, rozśpiewują się ptaki i z trudem wstaje nowy dzień, budząc senne umysły ludzi, którzy zamieszkują tę planetę.

Ta powieść jest jak sen. Sen, w którym płynie się powoli po jasnobłękitnym niebie, patrząc na migoczący w słońcu turkusowy ocean.

******

Jutro wyjeżdżam i wracam gdzieś koło dziesiątego sierpnia. Internetu nie będę mieć, więc będę znów miała co nadrabiać ;-) Zabieram ze sobą małe co nieco:


Połowę już przedstawiałam (serię z kotem i Chmielewską), jeżeli chodzi o resztę:
  • Zadie Smith - Białe zęby
  • Carolyn Jess-Cooke - Zawsze przy mnie stój - ta oraz powyższa pod wpływem entuzjastycznych recenzji
  • Joe Hill - Pudełko w kształcie serca - nie wiem, czemu, ale skojarzyło mi się z Kingiem. I słusznie, bo to jego syn, o czym dowiedziałam się już po kupnie ;-)
  • Kathy Reichs - Kości w proch - jeszcze nie czytałam niczego od tej pani, a serial jest niezły, więc... czemu nie?
Do zobaczenia!

środa, 27 lipca 2011

"Księga cmentarna" - Neil Gaiman

Tytuł: Księga cmentarna
Autor: Neil Gaiman
Wydawnictwo: MAG
Rok wydania: 2008
ISBN: 978-83-7480-109-6
Moja ocena: 10/10

Nik. W zasadzie nazywa się Nikt Owens, ale nazywają go Nik. Jest małym chłopcem i mieszka na cmentarzu, w grobie swoich rodziców. Rodziców przyszywanych, dodajmy, ponieważ jest żywy. 
Pewnej nocy, kiedy był jeszcze bardzo, bardzo mały, do jego domu rodzinnego wdarł się morderca, jeden z Jacków Wszelkich Fachów. Zabił całą rodzinę, z wyjątkiem tego małego chłopca, który ledwie potrafił chodzić. Dziecko obudziło się, kiedy Jack przebywał w innej części domu, i wyszło. I z jakiegoś powodu poszło prosto na miejski cmentarz.
Mieszkańcy cmentarza podjęli się opieki nad chłopcem. Nadali mu nowe imię. Trudno jednak umarłym uczyć życia - Nik przyswaja więc cały szereg umiejętności niekoniecznie typowych dla żywych. Mijają lata, chłopiec rośnie - i wciąż jest w niebezpieczeństwie.W całą historię zamieszany jest jeszcze pewien mądry wampir (chyba), nauczycielka-wilkołak i pewna całkiem żywa i normalna dziewczynka.

Ta książka jest totalnie zwariowana, szurnięta, niesamowita i magiczna. Gaiman ma nieziemskie pomysły na swoje opowieści. Niezwykle rozbudza wyobraźnię, wciąga w swój świat i każe czytać dalej i dalej. Autor wywraca świat do góry nogami, sprawia, że zaczyna się myśleć: jak to możliwe, skąd on ma takie pomysły? Oddałabym wiele za tak bujną wyobraźnię, jak ma Gaiman. 
Chociaż to całkiem obszerna powieść, przeczytałam ją w ciągu nieco ponad godziny. I czułam ogromne rozczarowanie, że to już koniec tej książki. Rozczarowanie to jest nie do końca na miejscu - doszłam bowiem do wniosku, że gdyby ta historia miała choć jeden rozdział więcej, byłoby za dużo. Jest wyważona idealnie, napisana pięknie, magiczna i wzruszająca, doprawiona szczyptą dosyć mrocznego humoru. Chociaż docelowo zdaje się napisana raczej dla młodzieży, ja jestem zachwycona. Jasne, mogłabym się czegoś przyczepić, pewnie bym znalazła coś, co jest nie do końca dobre czy właściwe w tej książce. Ale po co? Dla mnie - arcydzieło oryginalnej fantastyki. Gorąco polecam i biorę za to całkowitą odpowiedzialność.

One Lovely Blog Award - jednak mnie pokusiło :-)

O rany, zrobił mi się tutaj skandaliczny zastój! Wstyd i hańba. Na szczęście stos książek do przeczytania maleje, czekają na napisanie dwie recenzje, nadrabianie zaś zacznę od One Lovely Blog Award, zabawy, do której zostałam zaproszona, za co dziękuję serdecznie Ewie oraz komuś o loginie Sarenkasarna, kto niestety nie zostawił na siebie żadnego namiaru.
Ze swojej strony nie nominuję nikogo, ponieważ chyba wszyscy znajomi blogerzy wzięli już w tym udział, jak zwykle zostałam na szarym końcu :-)

Czas więc na parę nieznanych faktów na temat mojej skromnej osoby: 
  1. Nie cierpię smaku kawy, choć zapach uwielbiam. Wiele razy próbowałam ją pić, ale niestety. Nie znoszę, nie cierpię, nienawidzę tego smaku. 
  2. Mam wieczne kłopoty z równowagą i kierunkami. Przewracam się na prostej drodze, skręcam w prawo zamiast w lewo, a na rowerze nauczyłam się jeździć dopiero jako jedenastolatka. I do tej pory jeżdżę jak pomylona. I boję się przez to robić prawo jazdy :-)
  3. Nie potrafię chodzić w butach na obcasie. Wszelkie próby przyswojenia sobie tej umiejętności spełzają na niczym.
  4. Często zwierzam się swojej kotce, Lunie. I naprawdę, absolutnie jestem przekonana, że ona mnie rozumie. Mało tego, jestem pewna, że ona potrafi przekazać wszystko. Każdy dźwięk, który ona wydaje, oznacza coś innego. Wiem, kiedy chce się bawić, kiedy jeść, a kiedy mam jej posprzątać w kuwecie. Umie się obrazić, umie rzucić spojrzenie pełne dezaprobaty i ciągle sprawdza granice mojej cierpliwości. Doskonale wie, co znaczy "nie wolno", a kiedy zrozumie, że to nie przelewki, prycha pogardliwie i odchodzi, udając kompletny brak zainteresowania. Czasem ludzie uznają to za objaw mojej lekkiej fiksacji.
  5. Jestem uzależniona od czekolady. I chyba w ogóle od jedzenia. I wiecznie się odchudzam.
  6. Wybrałam, zdaje się, niewłaściwy kierunek studiów. Niestety inaczej wyobrażałam sobie polonistykę. Ratuje mnie specjalizacja - edytorstwo. Po licencjacie wybieram się na magisterkę z bibliotekoznawstwa i informacji naukowej. I naiwnie wierzę w to, że kiedyś wyniosę się do jakiejś wsi zabitej dechami, otworzę prywatną bibliotekę (bo jak w takim tempie będę gromadzić książki, to bez tego nie będę miała gdzie ich trzymać...) albo coś w ten deseń, będę pracować online, robiąc korekty różnych dziwnych rzeczy, w międzyczasie będę przykładną panią domu oraz będę pisać książki. I będę miała dużo psów i kotów.
  7. Mam zdolności manualne do wszystkiego, tylko nie do rysowania. Nawet malować farbami umiem, ale ołówkiem nie narysuję prostej kreski. Ani kółka. Ani niczego.

piątek, 15 lipca 2011

"Chłopaki Anansiego" - Neil Gaiman

Tytuł: Chłopaki Anansiego
Autor: Neil Gaiman
Wydawnictwo: MAG
Rok wydania: 2006
ISBN: 978-83-7480-020-4
Moja ocena: 8,5/10

Moje pierwsze spotkanie z Gaimanem miało miejsce w Murze z Gwiezdnego pyłu. Tamten baśniowy świat wciągnął mnie bez reszty, zachwycił, oczarował, porwał ze sobą i długo, długo nie chciał puścić. Zastanawiałam się, czy Chłopaki Anansiego będą go choć trochę przypominać. 

To jednak coś zupełnie innego. Teoretycznie lądujemy w naszym poczciwym, współczesnym świecie. Ale tylko teoretycznie. Wplątujemy się w nudny, londyński świat Grubego Charliego, który od dwóch lat pracuje sobie spokojnie u Grahame'a Coatesa, a już wkrótce ma ożenić się ze słodką Rosie, jakby zupełnie na złość przyszłej teściowej - herod-babie. Codzienną rutynę przerywa wiadomość o śmierci ojca naszego bohatera. Charlie leci na pogrzeb na Florydę, gdzie spotyka istną mafię uroczych staruszek, znajomych tatusia. Nagle dowiaduje się, że ma brata. Wraca do Anglii, wypija butelkę białego wina i nie do końca rozsądnie wdaje się w rozmowę z pewnym pająkiem. I zaczynają się kłopoty...

Początkowo strasznie się irytowałam, czytając tę książkę. Katastrofa goni katastrofę, a Gruby Charlie jest chyba największą ofiarą losu, na jaką się do tej pory w literaturze natknęłam. Jednakże z każdym kolejnym rozdziałem wciągałam się coraz bardziej. Wydarzenia dzieją się w wariackim tempie, sen miesza się z jawą, zioła prowansalskie z sherry... A to wszystko przyprawione szczyptą inteligentnego humoru i dobrej, oryginalnej fantastyki. 

Co jest przefantastyczne w tej książce? Wydarzenia są absolutnie nieprzewidywalne. Sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie i naprawdę trudno za tym wszystkim nadążyć, a przede wszystkim - spamiętać. Warto też wtrącić kilka słów o bohaterach - są absolutnie genialni. Wszyscy, bez wyjątku. Pan Gaiman pewnie ostro się nad nimi napracował, ale efekt jest wspaniały! Ubawiłam się przy tej lekturze, a to chyba o czymś świadczy, prawda? ;-)

środa, 13 lipca 2011

"Lolita" - Vladimir Nabokov

Tytuł: Lolita
Autor: Vladimir Nabokov
Wydawnictwo: Muza
Rok wydania: 2007
ISBN: 978-83-7495-330-6
Moja ocena: -

Dolores. Lola. Lo. Lolita
Nie wiem, czy istnieje wiele książek, przy których pojawia się to mgliste, ale nieodparte wrażenie, że nie należy ich oceniać, szufladkować, kategoryzować. Niewykluczone, że to odczucie całkowicie subiektywne, jednakże nie mogę się od niego uwolnić. Ale też nie jest to wynik swego rodzaju rozczarowania, które towarzyszyło mi w lekturze tej książki. 
Prawdę mówiąc przygotowana byłam na coś zupełnie innego. Nie umiem sprecyzować, na co dokładnie. Spodziewałam się chyba czegoś... mocniejszego. W świetle tych wszystkich kontrowersji i oskarżeń, które z okazji wydawania tej powieści przewalały się wokół Nabokova, można oczekiwać czegoś zupełnie innego kalibru. Dopiero później wzięłam pod uwagę datę powstania powieści, co trochę zmienia jednak postać rzeczy. W każdym razie, najpierw sporo nasłuchałam się na temat tej książki, o tym, że pornografia, że skandal, że wybitne dzieło, że literatura najwyższego lotu. Dopiero po wielu latach istnienia tej historii w mojej świadomości sięgnęłam po tę powieść. 

To historia obsesyjnej fascynacji erotycznej Humberta Humberta. Fascynacji nimfetkami, niedojrzałymi, niewinnymi dziewczynkami. Wskutek okoliczności życiowych, których streszczać tu nie zamierzam, ze swej mrocznej przeszłości trafia do domu Charlotty Haze jako tymczasowy, dość nieoczekiwany lokator. Nie gościłby tam ani dnia, gdyby nie zobaczył JEJ. Lolity. Córki dużej Haze. Dziewczynki, której natychmiast podporządkował swoje życie.

Nabokov wybrał dla swej powieści formę niby pamiętnika, niby samooskarżenia, notatek, które miały Humbertowi posłużyć podczas procesu. Chociaż mogłoby się wydawać, że główną bohaterką powieści jest Lo, w istocie rzecz dotyczy samego Humberta Humberta. Z opowieści wyłania się jego genialny portret psychologiczny, portret wariata ogarniętego własną, chorą obsesją. Spaczona psychika szuka własnej racji, usprawiedliwień, uzasadnienia. To portret szaleńca, którego ślepe pożądanie doprowadza do czynów, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Zdumiewa jego genialna, acz chimeryczna i pofragmentowana pamięć. Fascynują podróże po Stanach, kolejne motele i atrakcje turystyczne, które znikają jak widmo, przepadając bez śladu w pamięci.

Książkę czyta się szybko, aczkolwiek zdawała mi się czasem nieco zbyt rozwlekła. Rozczarowała mnie poza tym sama Lolita. Choć dobra w niej była każda niedoskonałość, każda brudna skarpetka i niechęć do mydła i slangowe słownictwo, nie było w niej równowagi. Brakowało mi w niej czegoś, a brak ten był męczący na dłuższą metę. Z drugiej strony, czy to nie tak właśnie miało być? Spod czarów słownych odprawianych przez Humberta przy opisywaniu jej postaci wychylały się ledwie zarysy jej prawdziwej istoty. On, ogarnięty własną obsesją, nie potrafił jej poznać. A może ona po prostu taka była i na tym ma polegać jej fenomen?

Wydaje mi się, że wciąż za mało przeczytałam i za mało wiem o literaturze. Ale czuję, że to dojrzała, przemyślana powieść, rzeczywiście godna zaliczenia do najwyższej półki. Dlaczego? Są w tej książce rzeczy nieznośne, irytujące, denerwujące. I są także rzeczy genialne. To chyba najwyższa sztuka - zgrać wszystko w całość tak, by nie można było później przestać myśleć o tej historii.

piątek, 8 lipca 2011

"Pałac Północy" - Carlos Ruiz Zafón

Tytuł: Pałac Północy
Autor: Carlos Ruiz Zafón
Wydawnictwo: Muza
Rok wydania: 2011
ISBN: 978-83-749-5978-0
Moja ocena: 7,5/10

Kalkuta, maj 1932 roku. Wychowankowie sierocińca St. Patrick's, członkowie tajemniczego Chowbar Society, spotykają się po raz ostatni w Pałacu Północy. Siedmioro przyjaciół kończy lat szesnaście, stając się dorosłymi obywatelami. Mają rozpocząć życie na własny rachunek. Któż by jednak przewidział, że ten przełomowy moment dostarczy im tak przerażających i niezapomnianych przeżyć, że odezwą się duchy nieznanej, ciemnej przeszłości, o których może lepiej nigdy się nie dowiedzieć?
Cóż, ja przewidziałam.;-) Ale o tym za chwilę.

To druga powieść w dorobku Zafóna, adresowana przede wszystkim do młodzieży. Autor sam jednak zasygnalizował, że mimo to starał się napisać powieść, do której będzie się z równą przyjemnością wracać po latach. Czy spełnił swoje założenie?
Nie jestem pewna. Niemniej, to dobra powieść. Akcja płynie sprawnie i szybko, nieco filmowa technika Zafóna nie pozwala się znudzić. Nie marnuje się przestrzeni na zbędne elementy hamujące przebieg wydarzeń. Ale tak jest jedynie w rozdziałach dotyczących stricte zasadniczej historii. Te poprzecinane są obszernymi monologami narratora, pełnymi wyjaśnień i uzupełnień, co dla mnie jest zabiegiem, co tu dużo mówić, irytującym. Bardzo nie podobają mi się też zaburzające równowagę całości długie monologi pani Aryami, mające na celu najpierw zawiązanie dalszej akcji, później zburzenie jej i odbudowanie od początku. Przyznaję, że drażni mnie to przede wszystkim przez, w moim odczuciu oczywiście, niewystarczające ich umotywowanie. Ale to taka mała skaza filologa, na studiach wciąż wbijają mi do głowy, że nic nie jest w tekście bezcelowe ;-)

Książkę czyta się bardzo przyjemnie, wraca się dzięki niej myślami do własnych lat -nastu, kiedy samemu tworzyło się w głowie różne, przeróżne historie, marzyło o tajemnicach, przyjaźniach na śmierć i życie... To wszystko jest w tej powieści. Czytając, cofnęłam się w czasie na parę chwil - i to było bardzo przyjemne. Tego oczekuję od książek - przenoszenia mnie tam, gdzie z oczywistych względów nie można się znaleźć, do przeszłości i przyszłości własnej i cudzej, do równoległych wszechświatów, do krainy wyobraźni, gdzie nie obowiązują normalne prawa fizyki.
Jeżeli chodzi o przewidywalność - absolutnie nie jest źle. Po prostu sama kiedyś wymyślałam nieco podobne historie, łatwo mi więc było wyśledzić tok myśli autora. Według mnie niczego to Pałacowi Północy nie ujmuje. Można jednak dostrzec długą drogę, jaką przeszedł Zafón od tej książki do takiego arcydzieła jak Cień wiatru, który chyba na zawsze pozostanie jedną z najbardziej magicznych książek, które w życiu czytałam.
Z czystym sumieniem mogę polecić tę książkę jako niezobowiązującą lekturę dla oderwania się od szarej rzeczywistości - działa znakomicie!

Stosik lipcowy

Dzień dobry! 
Najbliższe dni spędzam sama z kotem, będę więc leżeć, pachnieć i czytać :-) Co prawda, poprzedni stos dalej ledwie naruszony, a już urósł drugi... Ale cóż, to w przyrodzie naturalne. 


W stosiku czają się następujące pozycje:
  1. J. Heller, Paragraf 22
  2. S. Barańczak, Książki najgorsze
  3. S.I. Witkiewicz, Pożegnanie jesieni - trochę się obawiam tej książki, sama nie wiem, dlaczego
  4. U. Eco, Imię róży - wstyd, jeszcze nie czytałam
  5. A. Pilipuk, Rzeźnik drzew - napoczęty już w pociągu. Mam nieco mieszane uczucia...
  6. J. Chmielewska, Klin 
  7. J. Chmielewska, Florencja, córka Diabła

Taaak, mam niedobór pani Joanny w krwioobiegu! :-) A w czytaniu Pałac Północy, myślę, że jeszcze dziś pojawi się recenzja. 
Miłego dnia!

środa, 6 lipca 2011

"Świat finansjery" - Terry Pratchett

Tytuł: Świat finansjery
Autor: Terry Pratchett
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2009
ISBN: 9788376482019
Moja ocena: 6,5/10
Jest niewiele książek pana Pratchetta, których jeszcze nie czytałam. Świat Dysku jest dla mnie jakby drugim domem, do którego lubię uciekać w gorsze dni, książki o nim znajdują się na mojej liście Rzeczy, Które Poprawiają Humor. Tej powieści jednak do niej nie dopiszę. 
Proszę nie zrozumieć mnie źle - uwielbiam Moista von Lipwiga i jego perypetie, jednakże czuć w tej książce coś niepokojącego. Ale o tym później. 
To druga część historii Moista - nałogowego złodzieja, oszusta, krętacza, człowieka bez twarzy. Po historii z aniołem dźwignął on z ruiny Urząd Pocztowy, który stał się teraz błyszczącą wizytówką Ankh-Morpork. Chce się powiedzieć, że miał szczęście - z szubienicy trafił na ciepłą i milutką posadkę. Jednakże stare instynkty nie zasnęły, a lampart chyba nie do końca potrafi zrzucić swoje cętki... A ludzie z nudów zaczynają robić różne rzeczy. Do tego dochodzi Vetinari, człowiek, który widzi wszystko, trochę śliniący się Pan Maruda, wielkie pieniądze i mnóstwo, mnóstwo golemów.

Ta historia była dla mnie zbyt podobna do Piekła pocztowego. Choćby najlepiej powielony, ale zawsze jednak powielony schemat, jest dla mnie sporym minusem. To najcięższy grzech pana Pratchetta jak do tej pory. Wyczuwam w tym wszystkim jakiś straszny pośpiech. Nie wiem, może ma to związek ze stanem zdrowia autora, ale najnowsze jego powieści wydają mi się jakoś tak przeładowane, niedokładne. Brakuje mi tego cyzelowania żartu językowego, tak obecnego w innych częściach cyklu o Świecie Dysku. 
Mimo wszystko polecam, bo to wciąż kawałek świetnej fantastyki.

poniedziałek, 4 lipca 2011

"Ani słowa prawdy" - Jacek Piekara

Tytuł: Ani słowa prawdy
Podtytuł: Opowieści o Arivaldzie z Wybrzeża
Autor: Jacek Piekara
Wydawnictwo: Runa
Rok wydania: 2008
ISBN: 978-83-89595-44-7
Moja ocena: 8/10

Ani słowa prawdy to zbiór opowiadań o Panszo, tfu, Arivaldzie - magu, który żył sobie spokojnie na Wybrzeżu, z daleka od centrum świata magii i polityki. Do czasu... Bo co może się wydarzyć, jeżeli Bractwo odkryje, że wcale nie jest prawdziwym magiem? Łatwo zachować tajemnicę trzymając się z daleka, ale trudniej ukryć braki w wykształceniu, przebywając wśród specjalistów. Kiedy do tego trzeba czasem uratować skórę swoją i innych, może zrobić się groźnie. Wtedy bardziej przydatne od magii potrafią być wrodzone cechy i umiejętności pozostałe z poprzedniego życia...

Na 600 stronach książki Piekara stworzył własny, całkiem spójny, różnorodny świat. Opowiadania są lekkie, klimatyczne oraz, co najważniejsze, wywołują permanentnego banana na twarzy. Magia jest kapryśna, bohaterowie barwni i niesztampowi, a całość tworzy mieszankę może nie wybuchową, ale na pewno wartą uwagi. Postać Arivalda jest przezabawna, wielowymiarowa, specyficzna, aż prosi się o kontynuację cyklu - na przykład w formie powieści. Język opowiadań jest całkiem przezroczysty, nie przytłacza przedstawionych historii, miejscami zaś Piekara potrafi manewrować nim tak, by drobnymi aluzjami rozbawić do łez.
Fajne czytadło, w sam raz, by zrelaksować się przy lekturze.