wtorek, 31 lipca 2012

Wilki bieszczadzkie Marii Nurowskiej - recenzja podwójna

Tytuł: Nakarmić wilki / Requiem dla wilka
Autor: Maria Nurowska
Wydawnictwo: W.A.B.
Rok wydania: 2010, 2011

Bieszczady to nie miejsce dla każdego. Wymagają wytrwałości, wewnętrznej siły i stalowych nerwów. Zwłaszcza, jeżeli się mieszka w drewnianej chatce na Harhajce i zamierza badać się życie wilków. 

Z takim właśnie celem wyjeżdża w Bieszczady Katarzyna, doktorantka SGGW. W surowych warunkach stacji badawczej, bez prądu i wody, poznaje Marcina i Olgierda. Choć początki nie są najlepsze, między tą trójką zawiązuje się trwała więź, a Katarzyna przeżywa przygodę swego życia, obserwując wilki w naturalnym środowisku. Zżywa się z wilczą rodziną tak silnie, że w jej obronie gotowa jest zrobić wszystko.

Dwa lata później na Harhajkę przyjeżdża Joanna, absolwentka filmówki. Dociera tam tropem znanego reżysera, Jerzego Glinickiego, swojego idola. Marzy o nakręceniu o nim dokumentu. Przypadkiem jednak natrafia na nowy temat - historię Katarzyny i jej wilków. Miejscowi nabierają wody w usta, a Olgierd od razu usiłuje wypędzić ją ze stacji badawczej. Jedynie Marcin jest bardziej otwarty. Stopniowo do Joanny dociera prawda o minionych wydarzeniach. Przy pomocy Glinickiego, który niespodziewanie angażuje się w jej projekt, powstaje scenariusz filmu dokumentalnego, który ma opowiedzieć o Katarzynie i jej wilkach. 

Czytałam te książki jedną po drugiej. Choć było to moje pierwsze spotkanie z twórczością pani Nurowskiej, od razu nasunęło mi się pytanie - czy ona już tak ma? To znaczy, czy zawsze na końcu jest tak smutno? Bohaterki Nurowskiej to kobiety silne i niezależne za wszelką cenę, samotne, zdolne do poświęceń. Fabuła zmusza je do silnych, głębokich przeżyć.

I długo męczyły mnie te powieści, wciąż o nich myślałam - bo Bieszczady, bo wilki, bo trudne charaktery... Autorka wspaniale odtworzyła na tych kartach bieszczadzkiego ducha i tamtejszą nieokiełznaną naturę. Udało się jej stworzyć dla czytelnika wrażenie  uczestnictwa w tym pięknym, lecz także dzikim i groźnym spektaklu przyrody. To powieści tak samo surowe, jak te góry. Promieniuje z nich ten sam ascetyczny urok. 

Wydaje mi się, że Nurowska to pisarka specyficzna, może nie dla każdej czytelniczki (wszak jest pisarką bardzo kobiecą). Jestem pewna, że jeszcze nieraz się z nią spotkam.


Recenzja w ramach projektu Rozmawiajmy.

czwartek, 26 lipca 2012

"Chata" – William P. Young

Tytuł: Chata
Autor: William P. Young
Wydawnictwo: Nowa Proza
Rok wydania: 2011


Nasz misternie budowany świat może runąć w każdej, nawet najmniej spodziewanej chwili. 

Kiedy w naszym życiu dzieje się jakaś katastrofa, zapewne większość z nas zachowuje się podobnie. Zamykamy się w sobie i wyrzekamy Bogu, dlaczego? Za co? Jaki w tym sens? Czy bóg istnieje, skoro pozwolił na coś takiego? Zaczyna się do Niego nawet pałać nienawiścią. 

A gdyby On sam stanął na twojej drodze, żeby w tej trudnej chwili wyjaśnić ci to i owo? Żeby dać ci wsparcie, zniszczyć poczucie winy i osamotnienia i wyprowadzić z błędu?

Mackenzie wiódł całkiem szczęśliwe życie. Miał cudowną żonę, Nan, i kilkoro wspaniałych dzieci. Stanowili zgraną rodzinę. Czego chcieć więcej? Można by pomyśleć, że osiągnęło się pełnię. Jakże łatwo wtedy zapomnieć, że szczęście jest ulotne. 

Wakacyjny wyjazd. Ojciec zabiera swoje dzieci na kemping nad jezioro. Pod sam koniec pobytu ma miejsce wypadek – dwoje starszych dzieci Macka ląduje pod wodą podczas wywrotki kajaka. Bohater naszej powieści natychmiast rzuca się im na ratunek i ocala im życie. Gdy wracają na brzeg, okazuje się, że nigdzie nie ma najmłodszego członka rodziny – kilkuletniej Missy. Mimo natychmiastowego wszczęcia poszukiwań, nie udaje się odnaleźć dziewczynki. Szybko wychodzi na jaw, co się stało – mała została porwana, wywieziona do starej chaty głęboko w lesie i brutalnie zamordowana. Na miejscu policja znajduje jedynie jej krew i to, co pozostało z jej sukienki.

Po tragedii życie Macka staje się pasmem bólu i gniewu. Druga jego córka, Katie, po wypadku zamyka się w sobie, obwiniając się o to, co się stało. Sytuacja rodziny zdaje się patowa – aż do dnia, w którym Mack znajduje w skrzynce na list z zaproszeniem od samego Boga, czyli Taty, jak nazywa Go Nan. Węsząc pułapkę, czy też ponury żart, Mack udaje się do chaty. Do miejsca zbrodni, której ofiarą padła jego córeczka. Sam nie wie, czego się spodziewać, jednak tego, co znajduje w chacie, nigdy by się nie spodziewał – nawet w najśmielszych wyobrażeniach. 

To przepiękna powieść. O rodzicielskiej miłości, akceptacji i umiejętności pogodzenia się z życiem i tym, co niesie los. A także o Bogu, relacjach z nim i tym, jak powinniśmy Go pojmować i rozumieć. Nie chcę pisać na ten temat zbyt wiele – chciałabym pozostawić odkrywanie tej cudownej, choć chwilami bolesnej powieści Wam. Jedno ze słów, które przychodzi mi na myśl po przeczytaniu tej powieści, to katharsis.

wtorek, 17 lipca 2012

"Dożywocie" Marty Kisiel


Tytuł: Dożywocie
Autor: Marta Kisiel
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2010

Każdy stary budynek musi mieć swojego ducha, prawda? I w niemal każdym takim domu prędzej czy później pojawi się pisarz w stanie niemocy twórczej, poszukujący natchnienia na inspirującym odludziu. Co więcej, na pewno będzie po przejściach natury osobistej, a do domu trafi w wyniku testamentu jakiegoś zupełnie nieznanego krewnego, o którego istnieniu dowiedział się od notariusza. 

Banalnie. I oczywiste to takie, prawda?

A, guzik. 

Konrad może i przyjeżdża do Lichotki w wyżej wymienionym celu i z powyższych powodów. Cóż... i chyba na tym banał się kończy. Gotycka willa bowiem, sen szalonego stolarza, ma swoich dożywotnich lokatorów. Przy czym słowo "dożywotnich" jest nieco... nietrafne. Jak inaczej jednak określić mieszkańców budynku w liczbie: jednego smarkającego anioła stróża, jednego obciążonego grafomanią widma z epoki romantyzmu,  jednego Krakersa rodem z Lovercrafta, czterech bezczelnych i nadmiernie dbających o higienę utopców i różowiutkiego Rudolfa Valentino?

Ma się rozumieć - i przyzwyczaić się nie będzie łatwo, a i skupić na pracy też niekoniecznie. Do tego jeszcze miejscowi i przyjezdni również życia nie uczynią bardziej przyjaznym. 

Nieco naiwne powieścidło, można by powiedzieć. Także - przewidywalne, nieco oczywiste, a i akcja zbytnio się tu nie ma gdzie rozbujać. A jeżeli już - w jedynym słusznym kierunku. Jednakże to nie na tym ma polegać urok tej książki, o nie. Jej głównym atutem jest to, że przez cały czas spędzony przy niej kwiczałam ze śmiechu jak dzika. Pani Marta fantastycznie bawi się językiem! Nie przytoczę tu żadnego z kwiatków, ponieważ nie chcę odbierać Wam tej szalonej radości odkrywania, co też znajdziemy na kolejnej stronie. Ale to nie wszystko. Każdy, kto kiedykolwiek musiał brnąć przez meandry romantycznej poezji, będzie rechotać ze szczęścia, znajdując kolejne smakołyki z epoki, czasem mocno zakamuflowane pod pierzynką literackiej aluzji. 

To nie fabuła jest tu kluczowa. To język i barwne postaci zaludniające Lichotkę - stworzonka oryginalne, panoszące się po książce z rozmachem i humorem. Któż nie chciałby trzymać w kuchni fioletowego Krakersa? Albo kichającego co prawda, lecz niemożliwie uroczego, przesympatycznego, kochanego i jakże przecież przydatnego Licha?

Ja biorę całą bandę! ;-)

wtorek, 10 lipca 2012

Garstka wieści

Witajcie! Ostatnio tyle się dzieje, że zupełnie zaniedbałam to miejsce... Wakacyjny wyjazd za wyjazdem, do tego nieudane podejście do prawa jazdy... Za moment wylatuję do Manchesteru, a tam zupełnie nie będę miała jak pisać - wrócę za tydzień i postaram się nadrobić zaległości. Bo oczywiście na czytanie czas jest zawsze ;-)

Trzymajcie się ciepło i wakacyjnie!