poniedziałek, 23 kwietnia 2012

"Wyklęte pokolenia" - Janusz Rolicki

Tytuł: Wyklęte pokolenia
Autor: Janusz Rolicki
Wydawnictwo: Nowy Świat
Rok wydania: 2011
Ocena: 7/10

Zawsze lubiłam książki traktujące o życiu polskiej szlachty. Trylogię Sienkiewicza wręcz uwielbiam. Pamiętam, jak z okazji kolokwium z sarmatyzmu zagłębiałam się w książki Tazbira na ten temat. Kiedy usłyszałam o powieści Rolickiego, pojawiła się okazja do dalszego wsiąknięcia w tę tematykę. Bo popatrzcie - zwykle mówi się raczej o XVII, XVIII wieku czy początkach XIX. A nigdy jakoś (choć oczywiście wiem, że taka literatura istnieje) nie spotkałam się z historią z przełomu XIX i XX wieku, czasom nam bliższym, brzemiennym w różnorakie zawieruchy dziejowe.

Wyklęte pokolenia to historia ziemiańskiej rodziny Zabiełło-Krzemieńskich herbu Korczak, wywodzącej się z terenów dzisiejszej Ukrainy, tak licznie przecież zamieszkanych kiedyś przez polską szlachtę. Choć nie jest to typowa saga, akcja powieści obejmuje czasy od 1864 roku po koniec drugiej wojny światowej. Główny wątek skupia się na losach Jaremy Krzemieńskiego, który jako piętnastolatek przeżywa powstańczy epizod i rodziny, którą później zakłada. 

Fabuła jest w zasadzie tylko przyczynkiem do całej wielkiej rozprawy. Przede wszystkim rozprawy historiozoficznej, ilustrującej powolny proces rozpadu polskich rodzin szlacheckich i ich dalsze losy. Wywłaszczenia, wygnania, deklasacja, ucieczki, i próby zachowania (a czasem przede wszystkim odnalezienia) tożsamości i ustosunkowania się do nowej rzeczywistości były przecież doświadczeniem właściwym nie tylko rodzinie Krzemieńskich. Wspaniałe jest w tej książce obiektywne spojrzenie na wszystkie te dylematy. Rolicki wkłada bowiem w usta bohaterów poglądy czasem skrajnie różne, dzięki czemu konfrontacja ich następuje właściwie na bieżąco. Brak tutaj odgórnego oceniania, za to mamy okazję porównać na przykład postawę wojskowych, czynnie biorących udział w procesach decyzyjnych polskiego podziemia, jak i "historiozoficzne dylematy starej baby". 

Książka ta powstała na bazie opowieści i mitów rodzinnych zebranych przez Rolickiego. Spotykamy świat od tej drugiej strony, od strony żywych historii, a nie tylko suchych faktów. Bohaterowie pamiętają bowiem wywózki kibitkami na Sybir - ojciec Maryli jest przecież zesłańcem - by potem usiąść za kierownicą automobilu i dać się powieźć tej dziwnej maszynie. A przecież za chwilę nad głowami zahuczą samoloty, gdzieś obok zagra radio. Krzemieńscy stają się świadkami i kronikarzami przemian, jakie dokonują się w Europie w ich czasie. Chcąc nie chcąc uczestniczą w nich czynnie, stając się trybikiem w wielkiej machinie Historii.

Chwilami książkę tę można czytać jak źródło historycznej wiedzy. Mnóstwo tu informacji, dat, faktów. Pozwala to w znośny, niepodręcznikowy sposób usystematyzować swoje pojęcie o tych niespokojnych czasach. Miejscami jest tego zbyt wiele, co sprawia, że książkę czyta się dość długo i powoli, z przerwami, bo można się nieco zmęczyć. Przeszkadza również jej niestaranne pod względem korektorskim wydanie. Znalazłam bardzo wiele literówek i - co nie powinno mieć absolutnie miejsca - błędów w datach (np. 1998 zamiast 1898). Oczywiście, to zarzut raczej w stronę redakcji, a nie autora.

To są jednak drobiazgi. Powieść jest niesamowicie wciągająca, ciekawa, nasycona kresową polskością, która tworzy wspaniałe obrazy dokumentujące tradycje i kulturę szlachecką tamtego czasu. To obowiązkowa pozycja dla miłośników powieści historycznych, ale nie tylko - warto Wyklęte pokolenia przeczytać, by wciąż poszerzać swoje horyzonty.

Za egzemplarz dziękuję portalowi

czwartek, 19 kwietnia 2012

30 Day Book Challenge #6, #7, #8

#6 Książka, przy której płaczę
Jest wiele takich, przy których się rozkleiłam. Ostatnio tak było przy Dziewczynce w zielonym sweterku. Jednak za każdym razem, a było ich już wiele, łzy mi ciurkiem lecą przy Małej księżniczce Frances Hodgson Burnett... ;-)

#7 Książka, przez którą trudno przebrnąć
Ech, chyba istnieje książka, która będzie zwyciężać we wszystkich rankingach na czytelniczą klęskę. Oczywiście - Popioły Żeromskiego. Największy książkowy koszmar, jaki zdarzyło mi się czytać.

#8 Mało znana książka, która nie jest bestsellerem, a powinna nim być
Być może nie będzie to książka zupełnie nieznana, ma bowiem sporo czytelników (336 ocen na Lubimy Czytać), a ostatnio wyszło nawet jej wznowienie. Mowa o książce Waltera Moersa pod tytułem Miasto Śniących Książek, najgenialniejszą ucztę dla wyobraźni, jaka kiedykolwiek powstała ;-)


poniedziałek, 16 kwietnia 2012

30 Day Book Challenge #5 i mała prośba

Dzisiaj dzień z książką non-fiction, która sprawiła mi przyjemność. Przyznam się szczerze, że do tej pory czytałam takich książek niezmiernie mało. 
Będzie krótko i zwięźle, bo cóż tu się rozpisywać? 
Ogromnie miło czytało mi się Rockmanna Wojciecha Manna. Mogę tej książce zarzucić tylko długość - zajęła mi jedynie godzinę... ;-)
I piękne wydanie, oczokłująca okładka, i w ogóle. Sama przyjemność.



Mam drobną prośbę. Zauważyłam, że obrazek do tego wyzwania wykonany przeze mnie zaczął krążyć - oczywiście nie mam nic przeciwko, ale proszę - dajcie mi o tym znać i pod obrazkiem zamieście do mnie odnośnik. To nic nie kosztuje ;-)

niedziela, 15 kwietnia 2012

30 Day Book Challenge #3 i #4

Zrobiło mi się małe opóźnienie, więc odpowiem dziś na dwa pytania od razu. Z ogłoszeń parafialnych - goni mnie czas, jeśli chodzi o moją pracę dyplomową, czytanie dla przyjemności poszło więc nieco w odstawkę. Ale dalej czytam! Tylko wolno, z doskoku, dlatego recenzje pojawiają się rzadko. A przy okazji - mam Niucha! ;-)



 
 #3 Książka, która mnie kompletnie zaskoczyła
Tak właściwie... Zwykle, kiedy coś czytam, wiem, czego mniej więcej się mogę po książce spodziewać. Ale był kiedyś moment w moim przedmaturalnym jeszcze życiu, kiedy nastąpił u mnie kryzys czytelniczy. I wtedy mój luby podsunął mi Terry'ego Pratchetta. To był Mort. I tak, można nazwać to zaskoczeniem. To było jak eksplozja wyobraźni ;-) Wróciłam wtedy do książek na dobre, a sir Pratchett stał się jednym z najulubieńszych pisarzy.




 #4 Książka, która przypomina mi o domu
W dzieciństwie połykałam całe tony książek. Astrid Lindgren, książeczki popularnonaukowe dla dzieciaków (były takie fantastyczne serie typu Monstrrrrualna Erudycja i tak dalej. Wciąż je mam ;-)). Czytałam Pauksztę, powiastki detektywistyczne, Małe kobietki. Dom trudno mi zdefiniować, niemożliwe jest oddzielenie tego pojęcia od dzieciństwa. Ale są książki, które były w domu zawsze i które zawsze uwielbiałam. Pierwsza to pięknie wydany album czy też encyklopedia o... skrzatach. Tak! W dodatku niedawno wydano wznowienie, więc zapraszam do księgarń, by choć ją przejrzeć. Jest cudowna :-)



 
Jest jeszcze druga. I będzie to wybór zaskakujący, ale nie umiem jej pominąć.
Nosi tytuł Wielka księga ogrodów, autorstwa Johna Brookesa i jest zbiorem pięknych zdjęć, projektów ogrodów i porad, jak je urządzać. Pamiętam, jak leżałam z tą książką na podłodze i rysowałam własne ogrody, albo marzyłam sobie, że nasz ogród wygląda jak któryś z tych ze zdjęć... No, szaleństwo :-)

piątek, 13 kwietnia 2012

30 Day Book Challenge #2 - książka, którą lubię najmniej


Generalnie, jeżeli jakaś książka do mnie nie trafia, wypieram ją z umysłu natychmiast. Zresztą, większość zbędnych informacji wypieram natychmiast. Trudno mi więc stwierdzić, która z książek jest najmniej przeze mnie lubiana. Nie lubię Coelho, nie dałam rady Meyer, wiele tekstów mnie po prostu zmęczyło, choć nie ma to nic wspólnego z emocjami, które wzbudzały. 
Jednakże jest książka, która zabrała mi spory kawał żywota, zamęczyła niemiłosiernie, wciśnięta ogniem i mieczem do kanonu lektur. Całe szczęście, że nie trafiłam na nią na egzaminie, bo byłoby baaaaardzo krucho...



Krótko, zwięźle i na temat: Popioły. Najbardziej się męczyłam, wkurzałam, nudziłam i w ogóle. Zostałam gwałtem zmuszona do czytania i dobrnęłam jakoś do końca (kanon zajęć z historii literatury polskiej)... Co prawda, Żeromski miał ostrą konkurencję, zwłaszcza w osobie Berenta z okazji Próchna, ale jednak... Nigdy, przenigdy nikt mnie już do tego nie zmusi!

czwartek, 12 kwietnia 2012

30 Day Book Challenge #1 - Ulubiona książka

Proste pytanie, prawda? A jednak dla mnie nieco kłopotliwe. Są książki, które kocham od dzieciństwa, jak Dzieci z Bullerbyn, Mały wielki świat czy Jezioro Osobliwości (znacie te dwie ostatnie?), a są takie, które trafiły do mnie i mojego serducha książkoholika stosunkowo niedawno, jak cała proza Tokarczuk czy Miasto Śniących książek (cudeńko!). 
Mam jednakże książkę, która już się rozpada. Czytana chyba ze czterdzieści razy, w wannie, przy jedzeniu, tramwaju, wszędzie. Jest dosłownie zamęczona czytaniem. Co więcej, nie jest to chyba pozycja jakoś szczególnie znana. Ot, książka z dzieciństwa, która na zawsze i nieodwołalnie przypadła mi do serca i trzyma ;-)
Beata Ostrowicka, Kraina Kolorów
Smoki (jeden), magowie (siedmiu), Acusie (dwa) i Hiacynta (jeden). I mnóstwo, mnóstwo kolorów.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

"Żona piekarza" - Marcel Pagnol

Tytuł: Żona piekarza
Autor: Marcel Pagnol
Wydawnictwo:Esprit
Rok wydania: 2011
Ocena: 7/10

Twórczość Marcela Pagnola miałam okazję poznać już wcześniej, przy lekturze dwóch tomów autobiograficznych opowieści z dzieciństwa. Jednakże autor ten znany jest, zwłaszcza w swojej rodzinnej Francji, jako reżyser filmowy i dramaturg. Żona piekarza była filmem stworzonym przez Pagnola w 1938 roku, na podstawie noweli Jean le Bleu autorstwa Jeana Giono. Książka wydana przez Esprit to dramat-scenariusz, napisany przez Pagnola. 

W małym miasteczku, gdzieś w Prowansji, na skutek pewnych okoliczności, pojawia się nowy piekarz. W biznesie pomaga mu żona, sporo młodsza i piękna. Mieszkańcy wiele sobie obiecują po jego pierwszych wypiekach - były wszak tym, czym pieczywo być powinno - chrupiące, aromatyczne i pyszne. I żadnego posmaku anyżku. 
Pewnego dnia pani piekarzowa, Aurelia, znika bez śladu (razem z pasterzem i koniem szanownego markiza). Chleb się przypala, a poczciwy boulanger, łudząc się jeszcze, że może pojechała do matki, po raz pierwszy w życiu idzie się napić. Mieszkańcy dowcipkują, nazywając go rogaczem. Sprawa jest jednak poważna - Aimable wszak zapowiedział, że nie upiecze chleba, póki niewierna żona nie powróci... Trzeba podjąć zdecydowane działania, by sprowadzić Aurelię z powrotem.

Zabawna historia, stara, klasyczna komedia. Bohaterowie charakterni, wyraziści, nieco stereotypowi... A życie się toczy. Forma dramatu sprawia, że książka czyta się niemal ekspresowo - aż szkoda, bo to kawałek bardzo sympatycznego poczucia humoru. Nie brakuje krztyny morału i pogodnej mądrości na sam koniec, a zapach ciepłej, słonecznej Prowansji i świeżego chleba towarzyszy nam cały czas. I świetna okładka, której autorem jest sam Sempé. Chętnie obejrzałabym film Pagnola o tym samym tytule (tylko czy gdzieś go można znaleźć?). Twórczość literacką tego Francuza zdecydowanie można polecić każdemu, bez względu na wiek, jeżeli tylko lubi uśmiechnąć się do książki, którą właśnie czyta.

Dziękuję wydawnictwu Esprit.



A jutro lub pojutrze zacznę swoje trzydzieści dni z książkami, bo pomysł ten chodzi za mną już od dawna, a widzę całe pospolite ruszenie w blogosferze na ten temat ;-)