środa, 27 czerwca 2012

"Zły wpływ" Campbella


Tytuł: Zły wpływ
Autor: Ramsey Campbell 
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2011

Mnogość pozytywnych recenzji tej książki sprawiła, że poprosiłam Replikę o egzemplarz. Jednakże z każdą przewróconą stroną byłam coraz bardziej... zdziwiona. 

Umarła stara ciotka Queenie, osoba siejąca postrach we własnej rodzinie. Złośliwa, niemiła... Cóż, "niemiła" w jej przypadku to raczej eufemizm. W każdym razie wszyscy odetchnęli z ulgą. Poza Hermione, która - może przez traumę z dzieciństwa? - wciąż czuła, że coś nie gra.

Szybko okazuje się, że Queenie została pochowana z wisiorkiem, w którym ukryte były włosy Rowan, córeczki Alison, siostry Hermione. Niedługo w otoczeniu dziewczynki pojawia się nowa koleżanka - dziwna, tajemnicza, staromodna Vicky, która niezwykle przypomina starą Queenie i która zaczyna manipulować Rowan. Zajęci problemami z domem i pracą rodzice nie zauważają, co się dzieje. Hermione tymczasem próbuje wziąć sprawy w swoje ręce, co kończy się... źle. 

Po pierwsze - okładka jest po prostu nieciekawa. Tytułu prawie nie widać, a umieszczenie obok siebie kilku elementów fabuły według mnie się nie sprawdza. Po drugie - niestety, korekta poległa przy tej książce. Nie ma błędów poważnych, jest za to mnóstwo drobnych kwiatków, które mnie osobiście przyprawiają o ból głowy. 

Kolejna rzecz - moim zdaniem fabuła jest niespójna. Przemykają się gdzieś wątki, które urywają się, nie wyjaśnione dostatecznie (uwaga, spojler - jak chociażby ten nieszczęsny wisiorek). Za dużo postaci, za mało charakterów i nieuzasadniony chaos potęgują jeszcze wrażenie ogólnej niechlujności tej powieści. 

I, choć z bólem serca, muszę jeszcze wspomnieć o tym, ile jest horroru w horrorze. Ponoć miało być to klasyczne ghost story (tak twierdzi autor), jednakże we mnie rzeczy, które miały przerażać, wywoływały co najwyżej uśmieszek. Cóż - nie jest to powieść nowa, wydana te 20 lat temu na pewno miałaby lepszy odbiór. Klimat prawie jak z wczesnego Kinga, niestety - prawie. Horroru w tym horrorze nie ma, czuję się więc rozczarowana. 

Byłabym niesprawiedliwa, mówiąc tylko o wadach tej książki. Czyta się dobrze, szybko i całkiem solidnie wciąga, co według mnie jest wystarczającym powodem, by ją przeczytać. W sumie to nie mam poczucia zmarnowanego czasu po lekturze. Ale nie spodziewajcie się fajerwerków. Ot, czytadło. 

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Replika.



PS. Obroniłam się na piątkę i jestem licencjonowaną polonistką ;-) Czas na zasłużone wakacje - do poczytania w przyszłym tygodniu!

piątek, 22 czerwca 2012

Orson Scott Card - "Gra Endera"


Tytuł: Gra Endera
Autor: Orson Scott Card 
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2005

Też tak czasem macie, że kiedy usłyszycie gdzieś coś o jakiejś książce zupełnie nie z Waszej dziedziny, to potem chodzi Wam ona po głowie do skutku?

Przecież ja w życiu nie czytałam sci-fi. No, może ze dwie książki w podstawówce. I Nowy wspaniały świat Huxleya. Ale poza tym nic, zupełnie, nie oglądałam nawet Star Treka. Jakoś mi się tak pod kopułką zakodowało, że to nie dla mnie, że nie lubię, że coś tam. 

Po długim tupaniu tytułu pod czaszką wypożyczyłam Grę Endera w sumie dla narzeczonego. Bo ponoć jedna z najważniejszych sci-fi, bo dobra, bo ach i och (nawet nie jestem w stanie sobie przypomnieć, gdzie i skąd taka u mnie wiedza). I tak sobie leżał, i kwitnął... aż napisałam licencjat. Jechaliśmy pociągiem do rodziców, Luby przeczytał i zostawił mi książkę w plecaku, a ja wieczorem otworzyłam tak, ot. I wsiąkłam. Na amen. 

Ender to Trzeci, a więc niepożądany w czasach przeludnienia. Zgnębiony przez starszego brata Petera, mały chłopiec, syn Chłopca z Polski, mający za jedyne wsparcie siostrę Valentine. Do domu przychodzą dziwni ludzie, przeprowadzają na rodzeństwie testy, które mają wyłonić kandydata na genialnego stratega wojskowego, który ma zapobiec katastrofie w postaci inwazji robali. Osiągają podobne wyniki, jednakże to Ender ma umysł i osobowość nadające się do dalszego szkolenia. Trafia do Szkoły Bojowej, daleko, poza Ziemią, by nauczyć się, jak dowodzić armią. Służą do tego treningi w nieważkości i niezwykłe gry komputerowe. Zaczyna się nierówna walka z czasem, w której Ender może sobie poradzić i ukończyć szkolenie, albo załamać się pod zbyt wielkim ciężarem. W końcu to jeszcze mały chłopiec... 

Ale przecież bywają i dorosłe dzieci. 

Kreacja Endera jest niesamowita. To niezwykła gra psychologiczna pomiędzy nim a systemem, przeprowadzona subtelnie i ze smakiem, porażająca czasem swą bezwzględnością. Technologia służy tu fabule, nie odwrotnie, co jest dla mnie dużym plusem. Choć jest to świat z przyszłości nieokreślenie dalekiej, przewija się tu Rosja, USA, Układ Warszawski... lecz w zupełnie innym kształcie niż znamy z historii. Chociaż ta pierwsza zachowała stereotypowy charakter swej polityki... 
To wszechświat, w którym nie chcielibyśmy się znaleźć, o nie. A jednak jest w nim coś magnetycznego, coś, co nie pozwala z czystym sumieniem odłożyć książki przed skończeniem lektury. Nie wątpię w geniusz autora - na celowniku mam następne jego książki (również o Enderze). Sądzę jednak, że tłumaczenie Cholewy ma na to wrażenie jakiś wpływ. W końcu co dwie głowy, to nie jedna. 

Krótko mówiąc - podstawowa podstawa gatunku sci-fi moim skromnym zdaniem, trzeba przeczytać i nie ma przebacz, bo książka jest genialna. 

niedziela, 17 czerwca 2012

"Sługa Boży" Jacka Piekary

Tytuł: Sługa Boży
Autor: Jacek Piekara
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2010 (to wydanie)

Z Jackiem Piekarą miałam już kilkukrotnie do czynienia. Pierwszy raz, przy okazji lektury Przenajświętszej Rzeczpospolitej, był nieco... przerażający. Było to jakieś trzy lata temu, a do tej pory czuję dreszcz na jej wspomnienie. "Nawrócenie" na Piekarę zafundowała mi koleżanka, podsuwając opowieści o Arivaldzie z Wybrzeża (swoją drogą, cóż za skromne recenzje wtedy pisywałam! może lepiej byłoby zepchnąć je gdzieś w mrok niepamięci?). A od nich do Mordimera Madderina był już tylko mały krok.

To pierwszy tom opowiadający o losach inkwizytora. Spotykamy się z naszym uniżonym sługą w świecie, w którym Chrystus zszedł z krzyża z mieczem w ręku, by siać postrach wśród pogan i heretyków, w którym spotkanie z własnym Aniołem Stróżem raczej nie wróży dobrze, a tropieniem licznych odstępstw od czci i wiary zajmuje się potężna Inkwizycja. Tortury (których szczegółowych opisów oczywiście tu nie brak) to standardowa metoda przesłuchania, narażenie się inkwizytorowi jest podpisaniem na siebie wyroku. Nie stroni się tu od dziwek, rynsztoku i pluskiew, o higienie osobistej raczej mało kto w Hez-Hezronie słyszał, a czarna magia, satanistyczne obrzędy i drobne nadprzyrodzone zdolności to fakt.

Inkwizytor to ktoś, kogo nie chce spotkać się na swej drodze. Obdarzony mrożącymi krew w żyłach umiejętnościami, wyszkolony w walce, rozpoznawaniu fałszu i wielu innych przydatnych mu dziedzinach, jest postrachem zarówno heretyków, jak i zwyczajnych oszustów. Jak przecież wiadomo, ubóstwo jest piękną cnotą, szalenie zresztą pielęgnowaną przez przełożonego biskupa, a dziwki i wino kosztują. Dla kilkuset koron warto czasem zaryzykować głowę i licencję...

W sumie to początkowo miałam mieszane uczucia. Postać Mordimera zdała mi się przekombinowana, całość zbyt wulgarna i obrazoburcza (ach, te wyczulone na praworządność zmysły). A jednak wciągnęłam się bez reszty i chcę jeszcze. Piekara rysuje świat chwilami porażająco namacalny (te lochy, rynsztoki i smród Kostucha!), choć zawieszony w próżni. Postacie są zarysowane ciekawie, z charakterem - nie jest tak, że jest Madderin i zgraja kartonowych sylwetek. Dodajmy do tego, że Piekara jest świetnym ironistą - może nie wytrawnym, czasem popełniającym niesubtelności, lecz mimo to naprawdę dobrym - co daje się odczuć w wielu słowach naszego uniżonego sługi o pracy inkwizytora. 
Wszak cel uświęca środki, czyż nie?

Całość tworzy mieszankę niekoniecznie smakowitą, lecz na pewno interesującą dla odpornego na okropności czytelnika. Dla nieodpornego w sumie też - bo taki też przeczyta tę książkę, krzywiąc się i czując wypieki na policzkach, i nie mogąc się od niej oderwać aż do ostatniej strony.
Ja chcę więcej, a Wy?

piątek, 15 czerwca 2012

Come back! ;-)

Witajcie, moi drodzy! Po wielu długich tygodniach cierpień nad pracą dyplomową i zaliczeniami wreszcie nadszedł upragniony moment spokoju. Chociaż została mi jeszcze obrona, mogę powiedzieć, że mam już wakacje. Diabelnie się cieszę, że wreszcie mogę wrócić do czytania dla przyjemności i do pisania o książkach. A także do Was, do Waszych blogów, recenzji i rozdawajek ;-)

fot. moje i mojego kakao ;-)
Przez te trzy miesiące niemal nie pojawiałam się tu, ale czytałam. Choć były to głównie książki na zajęcia, to z racji tego, że był to już zakres literatury XX-wiecznej i najnowszej - nie nudziłam się. Przeczytałam 27 pozycji, z czego duża część była naprawdę, naprawdę interesująca, aż żałuję, że nie miałam czasu o nich pisać. Chyba powinnam zacząć robić notatki ze swoich lektur... Myślę, że w ciągu najbliższych trzech dni pojawi się nowa recenzja. Muszę to wszystko na spokojnie ogarnąć. 

Nic mi nowego nie przybyło na półkach, najbliższy czas rysuje się pod znakiem pielgrzymek do biblioteki. Wiecie, prawo jazdy kosztuje. No, ale 7 lipca mam egzamin i może pompowanie ciężkich pieniędzy w ten kawałek plastiku się skończy. 

Poza tym to miałam na swoim piętrze kamienicy kryminalnych na żywo (ktoś po sąsiedzku zdaje się, że uprawiał ogródek) i próbuję się nauczyć gotować (co łatwe nie jest w tym czymś w moim mieszkanku, co ja nazywam kuchnią). A tak poza tym to wszystko po staremu, dalej bezrobotna i dalej zdominowana przez kota ;-)

Witajcie więc z powrotem!