czwartek, 26 stycznia 2012

"Zapach spalonych kwiatów" - Melissa de la Cruz

Tytuł: Zapach spalonych kwiatów
Autor: Melissa de la Cruz 
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2011
Ocena: 7/10

Trzy kobiety. Matka i jej dwie córki, Joanna, Ingrid i Freya. Z pozoru zupełnie normalne mieszkanki małej miejscowości, jednej z tych, o której nikt nigdy nie słyszał i do której nie sposób trafić.Ale tylko z pozoru. Wszystkie trzy są obdarzone potężną magiczną mocą. Joanna potrafi przywracać życie, Ingrid włada przepływem energii i steruje nią za pomocą supełków, a Freya opanowana jest (tak, nie odwrotnie) przez magię miłości. Jest tylko jeden problem - nie wolno im tej magii używać. 

Freya ma wkrótce wyjść za mąż. Wbrew rozsądkowi daje się jednak uwieść bratu narzeczonego. Traci kontrolę nad swoją mocą, a w powietrzu unosi się zapach spalonych kwiatów... To nie wróży dobrze. W dodatku zaczynają się dziać w miasteczku niewyjaśnione rzeczy. Czarownice z East End zaczynają łamać zakaz używania magii...

Zaintrygowała mnie okładka tej książki, tak samo jak jej tytuł. Mają w sobie coś magicznego. Powiem więcej - nie jestem pewna, czy zainteresowałabym się tą pozycją, gdyby pozostawiono tytuł oryginalny (Czarownice z East End). Kiedy zaczęłam czytać, pochłonęłam ją w dwóch kawałkach.

Nie jest to nic odkrywczego, przyznaję. Po recenzjach, które czytałam na innych blogach, spodziewałam się czegoś, co robi większe wrażenie. A co znalazłam? Mamy w tej powieści romans, mamy magię, mamy tajemnicę, składniki raczej ograne i typowe. Czasem społeczność zbyt łatwo przechodzi do porządku dziennego nad magicznymi grzeszkami naszych bohaterek, a fabuła miejscami jest mocno przewidywalna (ale tylko miejscami), trochę banalna albo ciut przekombinowana. Końcówka zaś nieco wymuszona, jakby autorkę gonił termin albo zabrakło pomysłu. Choć, muszę przyznać, mechanizm ostatniej sceny zadziałał nieco piorunująco...

Koniec marudzenia. Pomimo tych moich narzekań, Zapach spalonych kwiatów czytało się naprawdę dobrze. To bardzo przyjemne, lekkie czytadło, które wciąga i nie pozwala się znudzić. Wszak kto powiedział, że każda książka musi być idealna, ambitna i tak dalej? To jest taka powieść, po którą sięga się, kiedy chce się odpocząć, zrelaksować, można się z nią wyciągnąć w fotelu pod kocykiem i z herbatą obok. Tak właśnie zrobiłam i powiem Wam, że nie był to czas stracony ;-)

poniedziałek, 23 stycznia 2012

"Królestwo spokoju" - Jack Ketchum

Tytuł: Królestwo spokoju
Autor: Jack Ketchum
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2011
Ocena: 6/10

Świetna okładka, prawda? Od razu przyciąga uwagę, zwłaszcza w zestawieniu z tytułem. Z pewnością zanosi się na literaturę grozy. 
Ale jakiej grozy?
Powiem wprost - nie znając tego autora, sugerując się samą okładką i tytułem (dodajmy - NIGDY nie czytam opisu z okładki przed lekturą książki) z jakiegoś niewyjaśnionego, nieuzasadnionego powodu spodziewałam się czegoś innego.
Ale po kolei.

Ketchum w przedmowie do tej książki pisze co nieco o jej istocie. Ma się poczucie, że ten tom jest jakby jego ukochanym dzieckiem, wypieszczonym, dopracowanym, składanym pieczołowicie przez długi czas. To zbiór opowiadań pisanych na przestrzeni lat. Opowiadań różnorodnych, od opowieści "niemalże do rany przyłóż" (określenie samego autora!) po historie, których lepiej po ciemku nie czytać, a i tak będą się śnić po nocach. I ten tytuł... Ponoć wcale nie miał być ironiczny. Czyżby? Nie wiem, czy to po prostu ja nie umiem odebrać go inaczej, czy to jego "po-lekturowa" interakcja z treścią. Zresztą, Ketchum wyjaśnia jego genezę, jej odkrycie pozostawię Wam.

W tomie znajduje się kilkadziesiąt opowiadań. Po stronach książki krążą duchy, biegają mordercy i kowboje (tak, jest nawet western!). Rzeczywiście, historie tu zawarte są niesamowicie różnorodne - inspirowane czasem jakimś większym wydarzeniem, a czasem maleńkim drobiazgiem. Niektóre z nich są subtelne, urzekające niemal, tak, jak to określił autor w przedmowie. A zaraz za nimi rozciąga się całe spektrum opowiadań pełnych krwi, brutalności, seksu - często ostrego i perwersyjnego, zbrodniczych planów i myśli - wszystkiego, co tylko da się znaleźć w tej ciemnej stronie ludzkiej natury. 

Z ilością tekstów wiążą się dwie rzeczy. Po pierwsze, 420 stron grozy to nie jest lektura na raz. Ja przeczytałam tę książkę w przeciągu jednego popołudnia. Owszem, można to tak przeczytać, czemu nie, zwłaszcza że opowiadania są mocno wciągające. Jednakże przy takiej ilości treści, o których pisałam powyżej, łatwo popaść w coś w rodzaju znieczulicy. Groza, kiedy jest jej zbyt dużo, przestaje być... groźna. Wydaje mi się, że gdyby rozbić ten tom na dwie mniejsze książki, byłoby dużo korzystniej dla ich odbioru. 

Druga sprawa - różnorodność pociąga za sobą nierówność. Ketchum to bez wątpienia dobry pisarz, jeden z lepszych w branży. Swoim stylem przypomina mi nieco Mastertona. Jednakże nie ma mowy, by przy takiej ilości tekstów nie było tekstów słabszych. W tomie są perełki, teksty naprawdę rewelacyjne, jak chociażby Pudełko (za które zresztą autor otrzymał nagrodę Brama Stokera). Znajdziemy teksty, które z jakiegoś powodu nie chcą wyjść z głowy (jak Niedziele). I są też takie, które  zupełnie nie docierają do czytelnika (dla mnie takim opowiadaniem był na przykład Łańcuszek), Ot, kwestia gustu. Nie spotkałam wszak jeszcze zbioru opowiadań, w którym każde byłoby doskonałe (nooo, poza Szafą Tokarczuk, ale to jak do tej pory ewenement w mojej czytelniczej karierze. A poza tym tam są tylko trzy historie).

Niemniej jednak ta książka jest niezłą gratką dla fanów gatunku i samego autora, więc zapraszam - przygotujcie tylko herbatę, ciepły kocyk, zapasowe źródło światła i kogoś, by nie zostawać po lekturze samemu na noc.

I spójrzcie przy okazji na zdjęcie autora na skrzydełku okładki - czyż nie jest podobny do mistrza Kinga? ;-)

Za książkę dziękuję wydawnictwu Replika.

Stosik ekspresowy ;-)


Od góry:
  • Peter Carey - Historia pewnej mistyfikacji
  • Marina Mayoral - Smutny to oręż, co nie broni się słowem
  • Marcel Pagnol - Czas tajemnic
  • Ali Shaw - Dziewczyna o szklanych stopach

Pagnol od Wydawnictwa Esprit, a reszta z wyprzedaży w Matrasie ;-) Dobrego dnia wszystkim!

czwartek, 19 stycznia 2012

"Życie Pi" - "Yann Martel

Tytuł: Życie Pi
Autor: Yann Martel
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2003
Ocena: 10/10

Czy można wierzyć w Sziwę, Jezusa i Allaha jednocześnie? Czy można zrozumieć zwierzęta, ich zachowania, uczucia, wysyłane komunikaty? Czy można dogadać się z gigantycznym, głodnym tygrysem bengalskim? Czy można dokonać tej niemożliwej z pozoru rzeczy, tkwiąc przez siedem miesięcy na małej szalupie z taką bestią?
Można. 
Szesnastoletni Piscine Molitor Patel jest na to świetnym dowodem. A fakt, że jego imię pochodzi od nazwy ulubionego ogrodu zoologicznego jego wujka, absolutnie nie ma tu znaczenia. 

To przedziwna książka, wielowymiarowa. Po pierwsze, opowiada niezwykłą, fantastyczną historię, historię współistnienia człowieka i zwierzęcia, które w normalnych okolicznościach nie miałoby szans powodzenia. Richard Parker, mimowolny towarzysz Pi Patela, nie jest przecież i nigdy nie będzie stworzeniem, przy którym można rozluźnić się i stracić czujność, czego zresztą niemal nieustannie dowodzą jego poczynania. Śledzimy więc z napięciem każdy jego ruch, drgnienie ogona, każdy najcichszy pomruk. 

Razem z Pi przechodzimy przez trudną do wyobrażenia metamorfozę. Bo jak wiele może zrobić człowiek, żeby przetrwać? Jak wiele granic można przekroczyć - granic wytrzymałości fizycznej, emocjonalnej, cierpliwości, uporczywego pragnienia istnienia? Jak silne przekonania można przełamać, by utrzymać się przy życiu, jak bardzo upaść i zezwierzęcić się? I ile człowieczeństwa uda się w sobie zachować? I właściwie nie dotyczy to jedynie Piscine'a, ani nawet Richarda Parkera. Podejmuje się tutaj też próbę naruszenia granicy znajdującej się pomiędzy rzeczywistością a wyobraźnią, tym, co uznajemy za prawdopodobne i możliwe, a tym, czego w żadnym wypadku nie jesteśmy w stanie zaakceptować. 

I pozostaje jeszcze kwestia wiary. Piscine jest pod tym względem istotą nieprzeciętną. Z dziecięcą prostotą burzy niemożliwe do pokonania mury, które stawiają ludzie dorośli, racjonaliści, trzymający się twardo swoich przekonań. Łączy sprawy pozornie odrębne w istocie swojego istnienia, a przez to paradoksalnie odkrywa to, co wspólne jest każdemu wierzącemu, niezależnie od wyznania. 

Na ziemi leniwiec porusza się od drzewa do drzewa w tempie dwustu pięćdziesięciu metrów na godzinę - i to tylko wtedy, kiedy ma jakąś motywację.

Zastanawiam się, dlaczego ta książka wywołuje skrajnie różne recenzje. Częściowo opowieść nieco fantastyczna, nieprawdopodobna, częściowo reportaż z nutką filozofii, przeplatany dygresjami autora - to rzeczywiście nie musi się każdemu spodobać. Cóż bowiem może być interesującego w pustym, bezkresnym oceanie na dwustu stronach powieści? Czy dygresje i opowiastki zoologa mają rację bytu w powieści do czytania?
Jak najbardziej. Wbrew pozorom ocean pełen jest cudów, a każde żywe stworzenie niesie ze sobą coś interesującego i często nieznanego. A nieprawdopodobieństwo całej tej historii jest tak porywające, że diabelnie chce się w nią uwierzyć.

Ponoć Pi Patel do dziś mieszka w Kanadzie. I ja tej wersji będę się trzymać. 

poniedziałek, 16 stycznia 2012

[film] "W ciemności" Agnieszki Holland

Tytuł: W ciemności
Reżyser: Agnieszka Holland
Rok premiery: 2012
Ocena: 8/10

Pisałam już raz o tej niezwykłej historii przy okazji recenzji Dziewczynki w zielonym sweterku. Nie stworzę więc typowej recenzji, chciałabym tylko podzielić się swoimi przemyśleniami na temat samego filmu. 

I chociaż film powstał na bazie innej książki, W kanałach Lwowa Roberta Marshalla, sama fabuła jest w zasadzie identyczna, ale wyraźna jest zmiana perspektywy. Tutaj głównym bohaterem jest drobny złodziejaszek Socha, częściej wychodzimy na powierzchnię, spotykamy ludzi, których mała Krysia nie miała szans poznać, siedząc przez czternaście miesięcy w lwowskich kanałach. Każdemu z ukrywanych przez Sochę Żydów pani reżyser poświęciła tak samo dużo uwagi. A sam Poldek Socha staje się ośrodkiem tego, co dzieje się na ekranie. Poznajemy jego rodzinę, przyjaciół, codzienność. Widzimy wszystko, co ma wpływ na niego i jego działania, a Holland doskonale pozwala nam śledzić jego rozterki i przemianę. 

Jestem raczej filmową ignorantką i koneserką najgorszych filmów świata, ale muszę przyznać, że to naprawdę dobry obraz. Obawiałam się czegoś w rodzaju seansu dla szkół, historii płaskiej i przekoloryzowanej (bo w moim odczuciu Janosik był straszny;-)). Tutaj wszystko było prawdziwe. Wszystkie emocje bohaterów - ich strach, rezygnacja, obrzydzenie, drobne radości - czuło się je razem z nimi. Czuło się grozę sytuacji, zimno kanałów, mnogość szczurów i to, jak w ich obecności czują się "Żydzi Sochy" (scena, kiedy Krysia ściąga z siebie to zwierzątko - doskonała!). I to ich wyjście na zewnątrz, przedstawione bez niepotrzebnego zadęcia i patosu.

Nie mogę jednak dać temu filmowi dziesięciu punktów. Dlaczego? Cóż, czegoś po prostu zabrakło. Nie wiem, może wynika to z faktu, że historia ta była już mi znana, a przez to film przewidywalny. Praca kamery i operowanie światłem nie dają pretekstu do doczepienia się, fakty się zgadzają, emocje, żyjąc na ekranie, przenoszą się na widza. A jednak mam poczucie niespełnienia, kiedy myślę o tym filmie. To moje subiektywne poczucie nie oznacza bynajmniej, że nie jest to obraz godny polecenia. Wręcz przeciwnie - takie filmy, o takiej tematyce, oglądać trzeba, a miłośnicy dobrego kina na pewno się nie rozczarują. 
Pozostaje tylko się modlić, żeby Historia nie dostarczała nam już więcej takich opowieści.