sobota, 15 października 2011

Wymiana na Czytelnisku!

Obiecywałam sobie, że nie będę za często wstawiać stosikowych fotek. Ale cóż, kiedy licho zagnało mnie dziś po południu na bookcrossingową akcję Czytelniska? Aż żałuję, że nie dałam znać o tym wcześniej, bo wymiana siadła trochę przed czasem, mogłoby być więcej osób. Choć i tak książkofile wystąpili tłumnie, chwilami trudno było przejść ;-)

Oto moje łupy z wymiany:


  • Antonio Garrido - Skryba;
  • Mija Kabat - Kontrakt panny Brandt;
  • sponiewierany nieco John Fowles - Mantissa;
  • Tim Winton - Oko i błękit; uwielbiam okładki książek z serii Salamandra! 
  • Marek Krajewski - Dżuma w Breslau;
  • Lilian Jackson Braun - Kot, który bawił się w listonosza; szósta część serii. Pierwsze cztery, które przeczytałam, oddałam na wymianę. Ta po przeczytaniu pewnie też tak skończy ;-) Lubię tę serię, ale jakoś nie sądzę, bym chciała do niej później wrócić;
  • Ekaterina Sedia - Tajemna historia Moskwy; rekomendacja Gaimana zrobiła swoje ;-)
  • Jonathan Carroll - Zakochany duch; jego biorę w ciemno!
  • Jose Carlos Somoza - Zygzak;
  • Michał Witkowski - Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej; trafiłam raz na spotkanie autorskie Witkowskiego. Zirytował mnie potwornie, wzięłam książkę chyba z przekory. Muszę wiedzieć, co mnie tak denerwuje; 
  • Olga Rudnicka - Natalii 5; z tego cieszę się diabelnie, bo przeczytałam kilka recenzji i tupało mi strasznie za tą powieścią ;-)
  • Jerzy Andrzejewski - Popiół i diament; lektura moja na ten semestr, poza tym zawsze chciałam przeczytać;
  • Lisa Goldstein - Rudy czarodziej; urzekł mnie tytuł i jedno zdanie, które przeczytałam po otwarciu na chybił trafił. Niestety je zgubiłam;
  • Bernard Cornwell - Triumf; prezent od pań organizatorek całej akcji ;-)
Tylko kiedy ja to wszystko przeczytam...?

piątek, 14 października 2011

"Czekolada" - Joanne Harris

Tytuł: Czekolada
Autor: Joanne Harris
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2000
ISBN:  ISBN 83-7255-510-9
Moja ocena: 9,5/10

Pewnego dnia w małym, prowincjonalnym Lansquenet uchyliły się nieco bramy do raju. Oto stara, opuszczona piekarnia na rynku otrzymała nowe, niezwykłe życie. Budynek wynajmuje kobieta, której w miasteczku nikt nigdy wcześniej nie widział. Vianne Rocher i jej kilkuletnia córka, Anouk, otwierają tam sklep z czekoladą.
Mieszkańcy początkowo podchodzą nieufnie do tajemniczej Vianne. W dniu otwarcia niektórzy z nich nieśmiało zachodzą do La Praline, gdzie, ku ich zdumieniu, kobieta wręcza im w prezencie ich ulubione słodycze, zupełnie jakby odgadywała ich pragnienia. Vianne szybko zaskarbia sobie przyjaźń kilku z nich, a sklep dorabia się stałych bywalców. Jednak nie przez wszystkich kobieta jest tam mile widziana. Proboszcz Reynaud bardzo szybko nabiera podejrzeń, które powoli urastają do niemal obsesyjnej niechęci. Nie jest w tym sam. W ciągu kilku tygodni życie w miasteczku zmienia się, a Vianne może mieć spore kłopoty, by urządzić dla miejscowych dzieci wielkanocny festiwal czekolady.

O rany, kochani, to najsmaczniejsza, najbardziej aromatyczna powieść, jaką czytałam kiedykolwiek. Jestem czekoholikiem na odwyku, a tam skaczą po stronach czekoladowe zajączki, biegają czekoladowe białe myszki, dzwonią czekoladowe dzwonki, turlają się czekoladowe jajka... Można oszaleć, tak się smacznie robi!
A spoza czekolady wyłania się niezwykła historia. Vianne zdaje mi się oazą spokoju, jakimś eterycznym zefirkiem, kobietą mądrą i piękną. Ma jakiś taki niezaprzeczalny urok - i nie chodzi jedynie o jej kulinarne (i nie tylko) umiejętności. Równoważą ej osobowość stali bywalcy czekoladziarni - Guillaume i jego smutny pies, impretynencka i uparta Armande, Josephine, która pięknie rozkwita na kartach powieści, rudy Roux, paranoiczny Reynaud... Słowem, cała plejada doskonale zarysowanych postaci, żywych, barwnych, ciekawych. Do tego całkiem zaskakujące zakończenie.

[spojler]
Porusza się w tej książce ciekawy problem - a mianowicie dominację Kościoła nad życiem mieszkańców miasta. Harris prezentuje obraz księdza, który rości sobie pełne prawo do kontrolowania wszystkiego i wszystkich, decydowania o ich losie i poczynaniach. Fabuła jest w tym kontekście zdecydowanie antyklerykalna, czemu trudno się jednak dziwić. Ksiądz Reynaud jest jednak postacią skrajną, nawet nieco przerysowaną, trzeba wziąć to pod uwagę.
[/spojler]

Zachwycił mnie język Joanne Harris. Powieść czyta się lekko, szybko,  delikatnie - historia po prostu przewija się przed naszymi oczyma z całą gamą swoich subtelności. Czujemy smaki, zapachy, widzimy kolory, wnętrze La Praline,... Słowem, piękna książka.

czwartek, 13 października 2011

Październikowy stosik

Dobry wieczór! W ostatnich dniach przeżyłam mały szok adaptacyjny. Nagle czas wolny skurczył się do niebezpiecznie krótkich chwil. Staż w wydawnictwie również angażuje mnie bardzo mocno. Fakt, czytam książki, które jeszcze nie ukazały w druku, streszczam je, oceniam i korekcę, a to jest fantastyczne. Niestety robię to wszystko po godzinach, a w dodatku do Repliki mam półtora godziny jazdy w jedną stronę, więc na zwykłe, codzienne zajęcia brakuje czasu. Jeszcze tylko tydzień i, mam nadzieję, załapie normalny rytm. 

Dzisiaj mały stosik :)

  • Haruki Murakami, Noregian Wood - niespodzianka z Biedronki za 11, 99! 
  • Joanne Harris, Czekolada - właśnie skończona, dziś lub jutro recenzja;
  • Joanna Chmielewska, Rzeź bezkręgowców - jedna z nielicznych książek Chmielewskiej, których jeszcze nie czytałam, pożyczona na czas nieokreślony od mamy;
  • Yann Martel, Życie Pi - perełka w tym stosiku. Byłam przekonana, że nigdy nie będzie mi dane dorwać się do niej, bo już dawno jest nie do kupienia, a tu niespodzianka - empik miło mnie zaskoczył :)
  • Jacek Piekara, Ja, inkwizytor. Dotyk zła - znalezisko z krakowskiego antykwariatu (tak, jako pamiątki z wakacji zwykle przywożę książki. To całkowicie normalne);
  • Andriej Bielanin, Moja żona wiedźma - w kolejce do recenzji czeka Tajny wywiad cara Grocha, a to jest raczej prezent dla mojego chłopaka. Ale wiecie, jak to jest, jak się z kimś mieszka, to później trudno o podział majątku ;-)))
  • Krystyna Siesicka, Dziewczyna Mistrza Gry;
  • Krystyna Siesicka, Między pierwszą a kwietniem;
  • Krystyna Siesicka, Trzynasty miesiąc poziomkowy - chyba czas wielki nadszedł, mam te książeczki od lat, a jeszcze ich nie otwierałam.
Stosik po prawej stronie to książki z poprzednich stosików, które jakoś się uchowały przed przeczytaniem. No, bo zawsze wpadnie w ręce coś jeszcze, na teraz, zaraz, natychmiast, co na stos się nie załapie. A teraz w czytaniu powieść Moniki Orłowskiej, Cisza pod sercem. Zadanie domowe od Repliki ;-) Tylko nie wiem, czy będę mogła umieścić tutaj tę recenzję.

Spokojnego, książkowego wieczoru wszystkim życzę!

czwartek, 6 października 2011

"Wszystko czerwone" - Joanna Chmielewska

Tytuł: Wszystko czerwone
Autor: Joanna Chmielewska
Wydawnictwo: Kobra
Rok wydania: 2001
ISBN:  ISBN 83-88791-01-X
Moja ocena: 10/10
Joanna odwiedza swoją przyjaciółkę Alicję w duńskim Allerød. Prawdopodobnie liczy na spokojny urlop w tym, co tu dużo mówić, flegmatycznym kraju. Niestety, jeżeli tylko gdzieś pojawia się Joanna, tam zaraz będą również kłopoty... Dom Alicji bowiem jest ciągle pełen różnorakich gości, tych zapowiedzianych i nie. Do tego dochodzi roztrzepanie i bałaganiarstwo jego właścicielki. W końcu, kiedy cały ten koszmarny bałagan z czerwoną lampą w tle osiąga apogeum - wydarza się morderstwo. A to dopiero początek.
Okazuje się, że morderca poluje na Alicję. Ciągle jednak coś mu nie wychodzi, zamiast w nią, trafia wciąż na niewinnych gości. Z pomocą przybywa przesympatyczny pan Muldgaard, miejscowy policjant, uosobienie duńskich cech narodowych - cierpliwości i spokoju, władający zdumiewającą i niekonwencjonalną polszczyzną...

Stop, stooop, bo opowiem za moment całą książkę! 
Cóż, nie da się ukryć, że jest to jedna z moich ukochanych książek, przeczytana, obśmiana i pobazgrana po wielokroć. Od lat regularnie się w niej zaczytuję, kiedy tylko potrzeba mi odrobiny humoru. W sytuacjach kryzysowych pani Chmielewska jest niezawodna.A Wszystko czerwone jest przefantastyczne.

Ta powieść to kwintesencja twórczości mojej ulubionej autorki. Dobrze znane, charaktetrne i nieobliczalne postaci, tak bardzo specyficzny i uwielbiany przeze mnie język (swoją drogą, piszę właśnie z niego licencjat), szalone pomysły na intryg, jeszcze bardziej wariackie pomysły na ich rozwikłanie... Uczta. A wisienką na torcie jest zdecydowanie mój ulubiony policjant, pan Muldgaard, którego, jakby to nazwać... niebanalne sformułowania, na stałe wrosły w mój własny idiolekt. 
Chmielewska jest mistrzynią w dokumentowaniu mowy potocznej wraz ze wszystkimi jej niuansami, indywidualnościami i ciekawostkami. Należy się jej również tytuł genialnej portrecistki - postaci z jej książek po prostu się nie zapomina, bo nawet długo po przeczytaniu książki siedzą ciągle w wyobraźni czytelnika.

Jeżeli jeszcze ktoś z Was tego nie czytał, biegiem do biblioteki! Fragmencik na zachętę?
Pan Muldgaard sprawiał wrażenie człowieka, który cierpliwie zniesie wszystko.
- Dlaczego same nogi? - spytał. - A reszta kadłuba nie?
- Nie - odpowiedział pośpiesznie Paweł. - Na nogach była lampa, a reszta kadłuba była w ciemno.

wtorek, 4 października 2011

Trochę o serii "Kot, który..."

Dziś będzie trochę inaczej. 
Jakiś czas temu natknęłam się na serię kryminałków autorstwa L. J. Braun, dodawaną niegdyś do Gazety Wyborczej. Jak dotąd przeczytałam trzy tomy i myślę, że czas powiedzieć coś na ich temat. 

Oto niezbyt już młody dziennikarz, Qwilleran, mężczyzna po przejściach, podejmuje pracę w lokalnej gazecie jako pan od sztuki. Dodajmy - zna się na tym jak kura na pieprzu, nadaje się więc idealnie. Wcześniej zajmował się dziennikarstwem śledczym, zderzenie ze światem pełnym artystów jest więc przeżyciem dosyć znaczącym. 

(Bzzzzzzzt bzzzyyyyt - przewijamy spory kawał fabuły)

Na drodze starego Qwilla pojawia się kot. Nie zwykły oczywiście. Kot - fenomen, który umie czytać i ma różne inne, chciałoby się rzec - nadprzyrodzone zdolności. Razem z dziennikarzem rozwiązuje kolejne zagadki. Qwilleran zaś zajmuje się w "Daily Fluxion" coraz to inną tematyką. 

Tyle faktów, czas na wrażenia. 
Cóż, na nudne wykłady w sam raz. Zdecydowanie naciągane jest hasło na okładce każdego tomiku, że to największy hit od czasów Agathy Christie. Z całym szacunkiem, ale koło pani Christie to nawet nie leżało. Nie zrozumcie mnie źle - dobre czytadło, w sam raz, by wsadzić w torebkę i mieć co czytać. 
Wąsy Qwillerana są naprawdę urocze. Opisy kocich poczynań to niezła gratka dla miłośników - a kiedy samemu ma się kota, można świetnie się ubawić porównując zachowania zwierzaków książkowych i własnych. 
Ale jak na kryminał - przykro mi, słabizna. Ani napięcia, ani zagadki. Zupełnie, zupełnie nie czuć, że czyta się kryminał. Ot, powieścidełko. 
Nie ukrywam, że będę czytać kolejne tomy - uwielbiam koty, a te książeczki są całkiem sympatyczne. Ale, by tak obiektywnie ocenić, musiałabym chyba dać tak z 5 punktów na 10. Ale to obiektywnie, subiektywnie rzecz biorąc - koty są fajne! :) Ciekawa tylko jestem, czy reszta tomów da się czytać. Obawiam się, że będą coraz słabsze...
Ale do tego wrócimy jeszcze kiedyś.