czwartek, 6 października 2011

"Wszystko czerwone" - Joanna Chmielewska

Tytuł: Wszystko czerwone
Autor: Joanna Chmielewska
Wydawnictwo: Kobra
Rok wydania: 2001
ISBN:  ISBN 83-88791-01-X
Moja ocena: 10/10
Joanna odwiedza swoją przyjaciółkę Alicję w duńskim Allerød. Prawdopodobnie liczy na spokojny urlop w tym, co tu dużo mówić, flegmatycznym kraju. Niestety, jeżeli tylko gdzieś pojawia się Joanna, tam zaraz będą również kłopoty... Dom Alicji bowiem jest ciągle pełen różnorakich gości, tych zapowiedzianych i nie. Do tego dochodzi roztrzepanie i bałaganiarstwo jego właścicielki. W końcu, kiedy cały ten koszmarny bałagan z czerwoną lampą w tle osiąga apogeum - wydarza się morderstwo. A to dopiero początek.
Okazuje się, że morderca poluje na Alicję. Ciągle jednak coś mu nie wychodzi, zamiast w nią, trafia wciąż na niewinnych gości. Z pomocą przybywa przesympatyczny pan Muldgaard, miejscowy policjant, uosobienie duńskich cech narodowych - cierpliwości i spokoju, władający zdumiewającą i niekonwencjonalną polszczyzną...

Stop, stooop, bo opowiem za moment całą książkę! 
Cóż, nie da się ukryć, że jest to jedna z moich ukochanych książek, przeczytana, obśmiana i pobazgrana po wielokroć. Od lat regularnie się w niej zaczytuję, kiedy tylko potrzeba mi odrobiny humoru. W sytuacjach kryzysowych pani Chmielewska jest niezawodna.A Wszystko czerwone jest przefantastyczne.

Ta powieść to kwintesencja twórczości mojej ulubionej autorki. Dobrze znane, charaktetrne i nieobliczalne postaci, tak bardzo specyficzny i uwielbiany przeze mnie język (swoją drogą, piszę właśnie z niego licencjat), szalone pomysły na intryg, jeszcze bardziej wariackie pomysły na ich rozwikłanie... Uczta. A wisienką na torcie jest zdecydowanie mój ulubiony policjant, pan Muldgaard, którego, jakby to nazwać... niebanalne sformułowania, na stałe wrosły w mój własny idiolekt. 
Chmielewska jest mistrzynią w dokumentowaniu mowy potocznej wraz ze wszystkimi jej niuansami, indywidualnościami i ciekawostkami. Należy się jej również tytuł genialnej portrecistki - postaci z jej książek po prostu się nie zapomina, bo nawet długo po przeczytaniu książki siedzą ciągle w wyobraźni czytelnika.

Jeżeli jeszcze ktoś z Was tego nie czytał, biegiem do biblioteki! Fragmencik na zachętę?
Pan Muldgaard sprawiał wrażenie człowieka, który cierpliwie zniesie wszystko.
- Dlaczego same nogi? - spytał. - A reszta kadłuba nie?
- Nie - odpowiedział pośpiesznie Paweł. - Na nogach była lampa, a reszta kadłuba była w ciemno.

wtorek, 4 października 2011

Trochę o serii "Kot, który..."

Dziś będzie trochę inaczej. 
Jakiś czas temu natknęłam się na serię kryminałków autorstwa L. J. Braun, dodawaną niegdyś do Gazety Wyborczej. Jak dotąd przeczytałam trzy tomy i myślę, że czas powiedzieć coś na ich temat. 

Oto niezbyt już młody dziennikarz, Qwilleran, mężczyzna po przejściach, podejmuje pracę w lokalnej gazecie jako pan od sztuki. Dodajmy - zna się na tym jak kura na pieprzu, nadaje się więc idealnie. Wcześniej zajmował się dziennikarstwem śledczym, zderzenie ze światem pełnym artystów jest więc przeżyciem dosyć znaczącym. 

(Bzzzzzzzt bzzzyyyyt - przewijamy spory kawał fabuły)

Na drodze starego Qwilla pojawia się kot. Nie zwykły oczywiście. Kot - fenomen, który umie czytać i ma różne inne, chciałoby się rzec - nadprzyrodzone zdolności. Razem z dziennikarzem rozwiązuje kolejne zagadki. Qwilleran zaś zajmuje się w "Daily Fluxion" coraz to inną tematyką. 

Tyle faktów, czas na wrażenia. 
Cóż, na nudne wykłady w sam raz. Zdecydowanie naciągane jest hasło na okładce każdego tomiku, że to największy hit od czasów Agathy Christie. Z całym szacunkiem, ale koło pani Christie to nawet nie leżało. Nie zrozumcie mnie źle - dobre czytadło, w sam raz, by wsadzić w torebkę i mieć co czytać. 
Wąsy Qwillerana są naprawdę urocze. Opisy kocich poczynań to niezła gratka dla miłośników - a kiedy samemu ma się kota, można świetnie się ubawić porównując zachowania zwierzaków książkowych i własnych. 
Ale jak na kryminał - przykro mi, słabizna. Ani napięcia, ani zagadki. Zupełnie, zupełnie nie czuć, że czyta się kryminał. Ot, powieścidełko. 
Nie ukrywam, że będę czytać kolejne tomy - uwielbiam koty, a te książeczki są całkiem sympatyczne. Ale, by tak obiektywnie ocenić, musiałabym chyba dać tak z 5 punktów na 10. Ale to obiektywnie, subiektywnie rzecz biorąc - koty są fajne! :) Ciekawa tylko jestem, czy reszta tomów da się czytać. Obawiam się, że będą coraz słabsze...
Ale do tego wrócimy jeszcze kiedyś.

środa, 28 września 2011

"Zawsze przy mnie stój" - Carolyn Jess-Cooke

Tytuł: Zawsze przy mnie stój
Autor: Carolyn Jess-Cooke
Wydawnictwo: Otwarte
Rok wydania: 2011
ISBN:  978-83-7515-137-4
Moja ocena: 10/10
Skończyłam czytać tę książkę pięć minut temu i poczułam, że muszę teraz, natychmiast, absolutnie natychmiast wygadać się na jej temat. 
Przypuszczam, że nigdy nie sięgnęłabym po nią tak bez powodu, sama z siebie. Hasła typu "międzynarodowy bestseller" też mnie raczej nie przyciągają. Natknęłam się jednak na kilka w moim odczuciu konstruktywnych recenzji - skrajnych, od bezgranicznego zachwytu po miażdżącą krytykę. W efekcie jakoś na początku lata wyniosłam jeden egzemplarz z empiku. Jednak dopiero wczoraj wieczorem zaczęłam czytać.

Oto Margot po swojej śmierci zostaje Aniołem Stróżem. W dodatku opiekuje się samą sobą, co nie jest proste. Trudno jest bowiem pozbyć się ziemskiego sposobu odczuwania, trudno patrzeć z góry na siebie samą - na wszystkie swoje nieszczęścia, porażki, błędne decyzje. A najtrudniej jest pokochać samą siebie...
W dodatku wiesz, co się wydarzy, jakie konsekwencje będą mieć podejmowane decyzje. Wiesz, że znów spotkasz ludzi, których kochałaś, za którymi tęskniłaś, których nienawidzisz. Przeżywasz swoje życie jeszcze raz, z zewnątrz - ale czy możesz na to jakoś wpłynąć? Zmienić bieg swojej własnej historii?
Pierwsze kilkanaście stron nieco mnie zirytowało. Ciekawa idea, lecz mętnie opisana. I to irytujące wymyślanie na bieżąco wyjaśnień dla różnych zjawisk, jakby niedorobione, niedopracowane. Pewnym rzeczom brakowało motywacji. I czytałam, czytałam, czytałam... Po stu stronach musiałam przerwać. I poczułam ukłucie żalu, że muszę - a uwierzcie mi, to u mnie bardzo, bardzo rzadkie. A dziś, kiedy tylko mogłam, wróciłam do niej - i dwie godziny później książka mi się skończyła. Choć czułam, że fabuła zbliża się do końca, skończyła się nagle. I boleśnie...
Słowo daję, parę razy popłakałam się nad tą książką. Generalnie trudno się rozklejam, zwykle trwam niewzruszenie jak kamień - a ta powieść poruszyła mnie niesamowicie i utkwiła we mnie chyba na zawsze. Czytając tę powieść, wchodzisz do jej środka, uczestniczysz w jej bujnej, niesamowitej akcji, zaczynasz Czuć. Czujesz każdą emocję, która tam jest. Kochasz, nienawidzisz, cieszysz się i płaczesz razem z bohaterką. Odnajdujesz w tym wszystkim cząstkę samego siebie, jakiś kawałek duszy, o którym często się zapomina - i ten kawałek nagle przypomina ci o swoim istnieniu z całą swoją ogromną mocą. Aż czujesz, że musisz natychmiast zadzwonić do kogoś, przybiec, przytulić się, powiedzieć, że kochasz. 
Nie chcę przyczepiać się absolutnie do niczego i psuć jej analizowaniem drobiazgów. Niech ta piękna powieść pozostanie taka niesamowita i czarodziejska.

czwartek, 8 września 2011

"Białe zęby" - Zadie Smith

Tytuł: Białe zęby
Autor: Zadie Smith
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2011
ISBN: 978-83-240-1782-9
Moja ocena: 9/10

To, zdaje się, pierwsza w moim życiu książka, którą wzięłam do ręki z powodu entuzjastycznych recenzji. No i tytuł - intrygujący, prawda? Więc kupiłam i przeczytałam opis na okładce. Tak, w tej kolejności. I przyznam się, że ciut zwątpiłam...
Decydowanie o wszystkim za pomocą monety? Archie nieudacznik? Muzułmanie i Jamajczycy, w dodatku Jehowi? Kurza melodia, co to za książka?

Ale zacznijmy od początku. Archie, mężczyzna w średnim już wieku, ma dość. Jego moneta decyduje za niego o samobójstwie. Co, oczywiście, w jego przypadku, się nie udaje i wprawia go w euforię. Cóż, trzeba się więc napić czegoś, prawda? Tu na plan wkracza Clara - Jamajka bez górnych zębów. Kiedy do tej dwójki dorzuci się Samala Iqbala, muzułmanina i najlepszego przyjaciela ateisty Archiego, można zwariować. A to dopiero początek - poczekajmy na następne pokolenia...

Tak, ta książka jest zwariowana. Styl Zadie Smith jest żwawy, konkretny, błyskotliwy. Bohaterowie wspaniali, wyraziści, ze swoimi zaletami i wadami, trudnym charakterem i silną indywidualnością. Ta historia jest żywa, zabawna, poruszająca - ideał, prawda? Cóż, nie do końca. Chwilami odczuwałam mocne przeciążenie niektórymi wątkami oraz, nazwijmy to subtelnie, zjawiskami językowymi. Autorka chwilami zbyt mocno koncentrowała się na rozwinięciu pewnych tematów, co, zwłaszcza, że w książce rządzi dialog, bywało przyciężkie. Niektóre zaś wątki zdawały się zbyt przerysowane. Zwłaszcza - uwaga, spojler! - Chalfenowie.

Ale dla mnie to w zasadzie jedyne mankamenty. Dla mnie nie jest jednak najważniejsza stylistyka tej powieści, tylko to, co z niej wynikało. Otóż, czytałam już kiedyś kilka, może kilkanaście książek o tak zwanym "poszukiwaniu tożsamości", w których tych poszukiwań było tyle, co kot napłakał. A tutaj rzeczywiście to poczułam. Lubię książki, w których stan wewnętrzny bohaterów rejestrowany jest przede wszystkim w zachowaniu. Można czytać w ich gestach, słowach, mimice - a wtedy zaczyna się rozumieć. Zrozumiałam Clarę i jej stosunek do matki, zrozumiałam Irie, uciekającą od samej siebie, zrozumiałam Samala i jego walkę o zachowanie własnej tożsamości, zrozumiałam nawet Archiego. Trudno o zachowanie choćby elementarnego spokoju wewnętrznego, poczucia bezpieczeństwa pośród takiej mieszanki pokoleń, ras, kultur, religii, ideologii wszelakich, w tym gigantycznym emigranckim kotle, jakim był Londyn w ciągu drugiego półwiecza XX wieku.

Podziwiam Zadie Smith za to, że udało jej się uchwycić te wszystkie problemy w taki zabawny, a jednocześnie przejmujący, dojrzały i dość przekonujący sposób. Polecam!

poniedziałek, 5 września 2011

W biegu

Witajcie! Wpadam tylko na moment, by przypomnieć o swoim istnieniu. Miałam wrócić już dawno temu, ale wyjazdy i brak dostępu do sieci rozwlekły się niemiłosiernie. Chwilowo jestem w domu i może uda mi się dodać w ciągu najbliższych dni co nieco - bo uwierzcie, trochę w ciągu tego miesiąca przeczytałam :-). A w piątek albo sobotę znów wyjeżdżam, tym razem chcę spełnić swoje marzenie - wybieramy się z moim lubym na pieszą wędrówkę wzdłuż naszego polskiego wybrzeża. Jasne więc, że znów mnie nie będzie. Ale spokojnie, potem już się wakacje kończą i nie będzie przebaczenia, nadrobię wszystkie zaległości. Obiecuję!
A za moment dodam do spisu przeczytanych zaliczone pozycje ;-)