środa, 13 lipca 2011

"Lolita" - Vladimir Nabokov

Tytuł: Lolita
Autor: Vladimir Nabokov
Wydawnictwo: Muza
Rok wydania: 2007
ISBN: 978-83-7495-330-6
Moja ocena: -

Dolores. Lola. Lo. Lolita
Nie wiem, czy istnieje wiele książek, przy których pojawia się to mgliste, ale nieodparte wrażenie, że nie należy ich oceniać, szufladkować, kategoryzować. Niewykluczone, że to odczucie całkowicie subiektywne, jednakże nie mogę się od niego uwolnić. Ale też nie jest to wynik swego rodzaju rozczarowania, które towarzyszyło mi w lekturze tej książki. 
Prawdę mówiąc przygotowana byłam na coś zupełnie innego. Nie umiem sprecyzować, na co dokładnie. Spodziewałam się chyba czegoś... mocniejszego. W świetle tych wszystkich kontrowersji i oskarżeń, które z okazji wydawania tej powieści przewalały się wokół Nabokova, można oczekiwać czegoś zupełnie innego kalibru. Dopiero później wzięłam pod uwagę datę powstania powieści, co trochę zmienia jednak postać rzeczy. W każdym razie, najpierw sporo nasłuchałam się na temat tej książki, o tym, że pornografia, że skandal, że wybitne dzieło, że literatura najwyższego lotu. Dopiero po wielu latach istnienia tej historii w mojej świadomości sięgnęłam po tę powieść. 

To historia obsesyjnej fascynacji erotycznej Humberta Humberta. Fascynacji nimfetkami, niedojrzałymi, niewinnymi dziewczynkami. Wskutek okoliczności życiowych, których streszczać tu nie zamierzam, ze swej mrocznej przeszłości trafia do domu Charlotty Haze jako tymczasowy, dość nieoczekiwany lokator. Nie gościłby tam ani dnia, gdyby nie zobaczył JEJ. Lolity. Córki dużej Haze. Dziewczynki, której natychmiast podporządkował swoje życie.

Nabokov wybrał dla swej powieści formę niby pamiętnika, niby samooskarżenia, notatek, które miały Humbertowi posłużyć podczas procesu. Chociaż mogłoby się wydawać, że główną bohaterką powieści jest Lo, w istocie rzecz dotyczy samego Humberta Humberta. Z opowieści wyłania się jego genialny portret psychologiczny, portret wariata ogarniętego własną, chorą obsesją. Spaczona psychika szuka własnej racji, usprawiedliwień, uzasadnienia. To portret szaleńca, którego ślepe pożądanie doprowadza do czynów, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Zdumiewa jego genialna, acz chimeryczna i pofragmentowana pamięć. Fascynują podróże po Stanach, kolejne motele i atrakcje turystyczne, które znikają jak widmo, przepadając bez śladu w pamięci.

Książkę czyta się szybko, aczkolwiek zdawała mi się czasem nieco zbyt rozwlekła. Rozczarowała mnie poza tym sama Lolita. Choć dobra w niej była każda niedoskonałość, każda brudna skarpetka i niechęć do mydła i slangowe słownictwo, nie było w niej równowagi. Brakowało mi w niej czegoś, a brak ten był męczący na dłuższą metę. Z drugiej strony, czy to nie tak właśnie miało być? Spod czarów słownych odprawianych przez Humberta przy opisywaniu jej postaci wychylały się ledwie zarysy jej prawdziwej istoty. On, ogarnięty własną obsesją, nie potrafił jej poznać. A może ona po prostu taka była i na tym ma polegać jej fenomen?

Wydaje mi się, że wciąż za mało przeczytałam i za mało wiem o literaturze. Ale czuję, że to dojrzała, przemyślana powieść, rzeczywiście godna zaliczenia do najwyższej półki. Dlaczego? Są w tej książce rzeczy nieznośne, irytujące, denerwujące. I są także rzeczy genialne. To chyba najwyższa sztuka - zgrać wszystko w całość tak, by nie można było później przestać myśleć o tej historii.

piątek, 8 lipca 2011

"Pałac Północy" - Carlos Ruiz Zafón

Tytuł: Pałac Północy
Autor: Carlos Ruiz Zafón
Wydawnictwo: Muza
Rok wydania: 2011
ISBN: 978-83-749-5978-0
Moja ocena: 7,5/10

Kalkuta, maj 1932 roku. Wychowankowie sierocińca St. Patrick's, członkowie tajemniczego Chowbar Society, spotykają się po raz ostatni w Pałacu Północy. Siedmioro przyjaciół kończy lat szesnaście, stając się dorosłymi obywatelami. Mają rozpocząć życie na własny rachunek. Któż by jednak przewidział, że ten przełomowy moment dostarczy im tak przerażających i niezapomnianych przeżyć, że odezwą się duchy nieznanej, ciemnej przeszłości, o których może lepiej nigdy się nie dowiedzieć?
Cóż, ja przewidziałam.;-) Ale o tym za chwilę.

To druga powieść w dorobku Zafóna, adresowana przede wszystkim do młodzieży. Autor sam jednak zasygnalizował, że mimo to starał się napisać powieść, do której będzie się z równą przyjemnością wracać po latach. Czy spełnił swoje założenie?
Nie jestem pewna. Niemniej, to dobra powieść. Akcja płynie sprawnie i szybko, nieco filmowa technika Zafóna nie pozwala się znudzić. Nie marnuje się przestrzeni na zbędne elementy hamujące przebieg wydarzeń. Ale tak jest jedynie w rozdziałach dotyczących stricte zasadniczej historii. Te poprzecinane są obszernymi monologami narratora, pełnymi wyjaśnień i uzupełnień, co dla mnie jest zabiegiem, co tu dużo mówić, irytującym. Bardzo nie podobają mi się też zaburzające równowagę całości długie monologi pani Aryami, mające na celu najpierw zawiązanie dalszej akcji, później zburzenie jej i odbudowanie od początku. Przyznaję, że drażni mnie to przede wszystkim przez, w moim odczuciu oczywiście, niewystarczające ich umotywowanie. Ale to taka mała skaza filologa, na studiach wciąż wbijają mi do głowy, że nic nie jest w tekście bezcelowe ;-)

Książkę czyta się bardzo przyjemnie, wraca się dzięki niej myślami do własnych lat -nastu, kiedy samemu tworzyło się w głowie różne, przeróżne historie, marzyło o tajemnicach, przyjaźniach na śmierć i życie... To wszystko jest w tej powieści. Czytając, cofnęłam się w czasie na parę chwil - i to było bardzo przyjemne. Tego oczekuję od książek - przenoszenia mnie tam, gdzie z oczywistych względów nie można się znaleźć, do przeszłości i przyszłości własnej i cudzej, do równoległych wszechświatów, do krainy wyobraźni, gdzie nie obowiązują normalne prawa fizyki.
Jeżeli chodzi o przewidywalność - absolutnie nie jest źle. Po prostu sama kiedyś wymyślałam nieco podobne historie, łatwo mi więc było wyśledzić tok myśli autora. Według mnie niczego to Pałacowi Północy nie ujmuje. Można jednak dostrzec długą drogę, jaką przeszedł Zafón od tej książki do takiego arcydzieła jak Cień wiatru, który chyba na zawsze pozostanie jedną z najbardziej magicznych książek, które w życiu czytałam.
Z czystym sumieniem mogę polecić tę książkę jako niezobowiązującą lekturę dla oderwania się od szarej rzeczywistości - działa znakomicie!

Stosik lipcowy

Dzień dobry! 
Najbliższe dni spędzam sama z kotem, będę więc leżeć, pachnieć i czytać :-) Co prawda, poprzedni stos dalej ledwie naruszony, a już urósł drugi... Ale cóż, to w przyrodzie naturalne. 


W stosiku czają się następujące pozycje:
  1. J. Heller, Paragraf 22
  2. S. Barańczak, Książki najgorsze
  3. S.I. Witkiewicz, Pożegnanie jesieni - trochę się obawiam tej książki, sama nie wiem, dlaczego
  4. U. Eco, Imię róży - wstyd, jeszcze nie czytałam
  5. A. Pilipuk, Rzeźnik drzew - napoczęty już w pociągu. Mam nieco mieszane uczucia...
  6. J. Chmielewska, Klin 
  7. J. Chmielewska, Florencja, córka Diabła

Taaak, mam niedobór pani Joanny w krwioobiegu! :-) A w czytaniu Pałac Północy, myślę, że jeszcze dziś pojawi się recenzja. 
Miłego dnia!

środa, 6 lipca 2011

"Świat finansjery" - Terry Pratchett

Tytuł: Świat finansjery
Autor: Terry Pratchett
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2009
ISBN: 9788376482019
Moja ocena: 6,5/10
Jest niewiele książek pana Pratchetta, których jeszcze nie czytałam. Świat Dysku jest dla mnie jakby drugim domem, do którego lubię uciekać w gorsze dni, książki o nim znajdują się na mojej liście Rzeczy, Które Poprawiają Humor. Tej powieści jednak do niej nie dopiszę. 
Proszę nie zrozumieć mnie źle - uwielbiam Moista von Lipwiga i jego perypetie, jednakże czuć w tej książce coś niepokojącego. Ale o tym później. 
To druga część historii Moista - nałogowego złodzieja, oszusta, krętacza, człowieka bez twarzy. Po historii z aniołem dźwignął on z ruiny Urząd Pocztowy, który stał się teraz błyszczącą wizytówką Ankh-Morpork. Chce się powiedzieć, że miał szczęście - z szubienicy trafił na ciepłą i milutką posadkę. Jednakże stare instynkty nie zasnęły, a lampart chyba nie do końca potrafi zrzucić swoje cętki... A ludzie z nudów zaczynają robić różne rzeczy. Do tego dochodzi Vetinari, człowiek, który widzi wszystko, trochę śliniący się Pan Maruda, wielkie pieniądze i mnóstwo, mnóstwo golemów.

Ta historia była dla mnie zbyt podobna do Piekła pocztowego. Choćby najlepiej powielony, ale zawsze jednak powielony schemat, jest dla mnie sporym minusem. To najcięższy grzech pana Pratchetta jak do tej pory. Wyczuwam w tym wszystkim jakiś straszny pośpiech. Nie wiem, może ma to związek ze stanem zdrowia autora, ale najnowsze jego powieści wydają mi się jakoś tak przeładowane, niedokładne. Brakuje mi tego cyzelowania żartu językowego, tak obecnego w innych częściach cyklu o Świecie Dysku. 
Mimo wszystko polecam, bo to wciąż kawałek świetnej fantastyki.

poniedziałek, 4 lipca 2011

"Ani słowa prawdy" - Jacek Piekara

Tytuł: Ani słowa prawdy
Podtytuł: Opowieści o Arivaldzie z Wybrzeża
Autor: Jacek Piekara
Wydawnictwo: Runa
Rok wydania: 2008
ISBN: 978-83-89595-44-7
Moja ocena: 8/10

Ani słowa prawdy to zbiór opowiadań o Panszo, tfu, Arivaldzie - magu, który żył sobie spokojnie na Wybrzeżu, z daleka od centrum świata magii i polityki. Do czasu... Bo co może się wydarzyć, jeżeli Bractwo odkryje, że wcale nie jest prawdziwym magiem? Łatwo zachować tajemnicę trzymając się z daleka, ale trudniej ukryć braki w wykształceniu, przebywając wśród specjalistów. Kiedy do tego trzeba czasem uratować skórę swoją i innych, może zrobić się groźnie. Wtedy bardziej przydatne od magii potrafią być wrodzone cechy i umiejętności pozostałe z poprzedniego życia...

Na 600 stronach książki Piekara stworzył własny, całkiem spójny, różnorodny świat. Opowiadania są lekkie, klimatyczne oraz, co najważniejsze, wywołują permanentnego banana na twarzy. Magia jest kapryśna, bohaterowie barwni i niesztampowi, a całość tworzy mieszankę może nie wybuchową, ale na pewno wartą uwagi. Postać Arivalda jest przezabawna, wielowymiarowa, specyficzna, aż prosi się o kontynuację cyklu - na przykład w formie powieści. Język opowiadań jest całkiem przezroczysty, nie przytłacza przedstawionych historii, miejscami zaś Piekara potrafi manewrować nim tak, by drobnymi aluzjami rozbawić do łez.
Fajne czytadło, w sam raz, by zrelaksować się przy lekturze.