wtorek, 4 października 2011

Trochę o serii "Kot, który..."

Dziś będzie trochę inaczej. 
Jakiś czas temu natknęłam się na serię kryminałków autorstwa L. J. Braun, dodawaną niegdyś do Gazety Wyborczej. Jak dotąd przeczytałam trzy tomy i myślę, że czas powiedzieć coś na ich temat. 

Oto niezbyt już młody dziennikarz, Qwilleran, mężczyzna po przejściach, podejmuje pracę w lokalnej gazecie jako pan od sztuki. Dodajmy - zna się na tym jak kura na pieprzu, nadaje się więc idealnie. Wcześniej zajmował się dziennikarstwem śledczym, zderzenie ze światem pełnym artystów jest więc przeżyciem dosyć znaczącym. 

(Bzzzzzzzt bzzzyyyyt - przewijamy spory kawał fabuły)

Na drodze starego Qwilla pojawia się kot. Nie zwykły oczywiście. Kot - fenomen, który umie czytać i ma różne inne, chciałoby się rzec - nadprzyrodzone zdolności. Razem z dziennikarzem rozwiązuje kolejne zagadki. Qwilleran zaś zajmuje się w "Daily Fluxion" coraz to inną tematyką. 

Tyle faktów, czas na wrażenia. 
Cóż, na nudne wykłady w sam raz. Zdecydowanie naciągane jest hasło na okładce każdego tomiku, że to największy hit od czasów Agathy Christie. Z całym szacunkiem, ale koło pani Christie to nawet nie leżało. Nie zrozumcie mnie źle - dobre czytadło, w sam raz, by wsadzić w torebkę i mieć co czytać. 
Wąsy Qwillerana są naprawdę urocze. Opisy kocich poczynań to niezła gratka dla miłośników - a kiedy samemu ma się kota, można świetnie się ubawić porównując zachowania zwierzaków książkowych i własnych. 
Ale jak na kryminał - przykro mi, słabizna. Ani napięcia, ani zagadki. Zupełnie, zupełnie nie czuć, że czyta się kryminał. Ot, powieścidełko. 
Nie ukrywam, że będę czytać kolejne tomy - uwielbiam koty, a te książeczki są całkiem sympatyczne. Ale, by tak obiektywnie ocenić, musiałabym chyba dać tak z 5 punktów na 10. Ale to obiektywnie, subiektywnie rzecz biorąc - koty są fajne! :) Ciekawa tylko jestem, czy reszta tomów da się czytać. Obawiam się, że będą coraz słabsze...
Ale do tego wrócimy jeszcze kiedyś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz