piątek, 4 listopada 2011

"Człowiek, który pokochał Yngvego" - Tore Renberg

Tytuł: Człowiek, który pokochał Yngvego
Autor: Tore Renberg
Wydawnictwo: Akcent
Rok wydania: 2011
ISBN:  978-83-62180-31-8
Ocena: 8,5/10 

Wyobraźmy więc sobie, że nie ma jeszcze Unii Europejskiej, istnieje Związek Radziecki, a Nirvana zaraz będzie święcić triumfy ze swoim Smells like teen spirit. Jest rok 1990, Stavanger w Norwegii. Wszędzie wokół dzieje się historia, a Jarle ma siedemnaście lat, przetłuszczoną czuprynę, świetną dziewczynę i jest zagorzałym komunistą, jak jego przyjaciel Helge. Razem grają w punkowym zespole, przeklinają, palą papierosy i imprezują. Ot, uroki dorastania w tych burzliwych, nie da się ukryć, czasach. 
Aż któregoś dnia w szkole pojawia się Yngve.
Czasem wydaje mi się, że on żył poza czasem, może rzeczywiście tak było? Niektórzy ludzie zdają się opierać jakimkolwiek wpływom. (...) Niełatwo było znaleźć w nim przeszłość czy teraźniejszość. Boris Becker? Tak. Simon le Bon? Owszem. Ale cóż oni dla niego znaczyli, w porównaniu ze znaczeniem, jakie The Smiths czy Marks mieli dla takich osób, jak Helge i ja? Niewiele. Nie, to wszystko się od niego odbijało, a on stał sam, z uśmiechem na wykrzywionych w dół ustach, z długimi, białymi palcami dotykającymi warg, z wielkimi oczyma, i wypowiadał swoje proste, ponadczasowe zdania. 
Niewiele jest w powieści samego Yngvego, jednakże jego istnienie kładzie się cieniem na wszystkich wydarzeniach. I cóż? Właściwie to historia o miłości - jedna z tych, które tak bardzo przypominają nasze zwyczajne, szczenięce zauroczenia. Renberg w swojej książce pokazuje siłę takiego młodzieńczego uczucia, jak przewala się przez życie jak tornado i wywraca wszystko do góry nogami. Zakochany umysł szaleje, znika rozum i trzeźwe myślenie, a zaczynają dziać się rzeczy, których konsekwencji się nie spodziewamy. A że i Jarle, i Yngve to chłopcy? To nie ma żadnego znaczenia.

Jakaś dziwna delikatność miesza się w tej powieści z wulgarnością popisujących się siedemnastolatków. Powieść miejscami eteryczna, bardzo subtelna, na następnej stronie wali ciężką rurą przez głowę. To tylko świetnie obrazuje, jak wiele gry i udawania jest w nas wszystkich. Mówi się przecież, że kiedy wejdziesz między wrony... Z drugiej strony, czy to nie przesada? Chwilami zgrzyta coś zbyt głośno. 

Ale przecież czytając wędrujemy przez całą gamę emocji. Przeżywamy każde zauroczenie, zakochanie, każdą pojedynczą katastrofę tak silnie, jak to opisał autor, bo zrobił to świetnie. A w tle naprawdę dobra muzyka. I snuje się dym z czerwonych Marlboro.

5 komentarzy:

  1. Ciekawa recenzja. Jak będę miała możliwość, na pewno przeczytam:)
    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiele osób ciągle ma trudności z przystosowaniem się do odmiennej orientacji danych osób a przecież tak naprawdę i geje i lesbijki nie chcą być takimi ludźmi jakimi są. Urodzili się z tą odmiennością i próbują ,,jakoś'' żyć pragnąc tego co każdy normalny człowiek, czyli kochać i być kochanym.
    Ciężka tematyka, lecz ja z chęcią przeczytam tę książkę.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Cyrysia, w tej książce zupełnie nie czuć ciężaru tego tematu, przynajmniej - ja nie odczułam. Ale polecam, bo to piękna powieść.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ta książka wpadła mi w oko już dość dano, ale ciągle mam problemy z jej zdobyciem. bardzo lubię książki w których lata 80/90 dochodzą do głosu, jakoś wpasowuję się w to tło :), poza tym uwielbiam kiedy podczas czytania emocje poniewierają czytelnika, to jest to...

    OdpowiedzUsuń
  5. Cieszę się, że ta ksiązka Ci się podobała :) Ja również bardzo miło ją wspominam. Jak znajdziesz czas to spróbuj sobie obejrzeć film o tym samym tytule :)

    OdpowiedzUsuń