wtorek, 17 lipca 2012

"Dożywocie" Marty Kisiel


Tytuł: Dożywocie
Autor: Marta Kisiel
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2010

Każdy stary budynek musi mieć swojego ducha, prawda? I w niemal każdym takim domu prędzej czy później pojawi się pisarz w stanie niemocy twórczej, poszukujący natchnienia na inspirującym odludziu. Co więcej, na pewno będzie po przejściach natury osobistej, a do domu trafi w wyniku testamentu jakiegoś zupełnie nieznanego krewnego, o którego istnieniu dowiedział się od notariusza. 

Banalnie. I oczywiste to takie, prawda?

A, guzik. 

Konrad może i przyjeżdża do Lichotki w wyżej wymienionym celu i z powyższych powodów. Cóż... i chyba na tym banał się kończy. Gotycka willa bowiem, sen szalonego stolarza, ma swoich dożywotnich lokatorów. Przy czym słowo "dożywotnich" jest nieco... nietrafne. Jak inaczej jednak określić mieszkańców budynku w liczbie: jednego smarkającego anioła stróża, jednego obciążonego grafomanią widma z epoki romantyzmu,  jednego Krakersa rodem z Lovercrafta, czterech bezczelnych i nadmiernie dbających o higienę utopców i różowiutkiego Rudolfa Valentino?

Ma się rozumieć - i przyzwyczaić się nie będzie łatwo, a i skupić na pracy też niekoniecznie. Do tego jeszcze miejscowi i przyjezdni również życia nie uczynią bardziej przyjaznym. 

Nieco naiwne powieścidło, można by powiedzieć. Także - przewidywalne, nieco oczywiste, a i akcja zbytnio się tu nie ma gdzie rozbujać. A jeżeli już - w jedynym słusznym kierunku. Jednakże to nie na tym ma polegać urok tej książki, o nie. Jej głównym atutem jest to, że przez cały czas spędzony przy niej kwiczałam ze śmiechu jak dzika. Pani Marta fantastycznie bawi się językiem! Nie przytoczę tu żadnego z kwiatków, ponieważ nie chcę odbierać Wam tej szalonej radości odkrywania, co też znajdziemy na kolejnej stronie. Ale to nie wszystko. Każdy, kto kiedykolwiek musiał brnąć przez meandry romantycznej poezji, będzie rechotać ze szczęścia, znajdując kolejne smakołyki z epoki, czasem mocno zakamuflowane pod pierzynką literackiej aluzji. 

To nie fabuła jest tu kluczowa. To język i barwne postaci zaludniające Lichotkę - stworzonka oryginalne, panoszące się po książce z rozmachem i humorem. Któż nie chciałby trzymać w kuchni fioletowego Krakersa? Albo kichającego co prawda, lecz niemożliwie uroczego, przesympatycznego, kochanego i jakże przecież przydatnego Licha?

Ja biorę całą bandę! ;-)

7 komentarzy:

  1. Oo, zapowiada się naprawdę fajna lektura. ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna recenzja! Biorę ich wszystkich wraz z książką! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapowiada się ciekawie, lubię powieści dobrze skonstruowane językowo ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jedna z moich ulubionych. Licho uwielbiam, od przeczytania jestem jego fanką i wciąż każdemu kto tylko napatoczy się na mojej drodze polecam zapoznanie się z tym uroczym osobnikiem. Alleluja!

    P.S. Tylko wydawnictwo nie to:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję za zwrócenie uwagi, już poprawiłam. alleluja!

      Usuń
  5. W Lichotce nie ma miejsca na nudę ;) Miałam okazję poznać jej mieszkańców (moja córka zresztą też), obu nam te barwne postacie bardzo przypadły do gustu :) A Licho z chęcią bym przygarnęła, szczególnie na czas przedświątecznych porządków :)

    OdpowiedzUsuń