Tytuł: W małym domku
Autor: Tadeusz Rittner
Wydawnictwo: Universitas, Kraków
Rok wydania: 2003
ISBN: 83-7052-475-3
Moja ocena: 8/10
Przyznam się szczerze, że nie przepadam raczej za utworami dramatycznymi. Lubuję się w języku narratorów, opisach postaci, ich gestów i mimiki. Zawsze szukam w książkach obrazów jak najbardziej plastycznych, oddziałujących na wyobraźnię. Czytając dramaty zawsze miałam ogromny problem z wyobrażeniem sobie sytuacji, gestów, mimiki. Skromne didaskalia nigdy mnie były wystarczającą pożywką dla moich imaginacji. Przyczyną takiego stanu rzeczy może było to, że teatr nigdy nie zagrzał miejsca w moim życiu, być może dlatego, że pierwsze spektakle, na które (w zasadzie siłą) mnie zaprowadzano, były po prostu albo niezrozumiałe, albo kiepskie. Stąd też brak ciągot do podejmowania kolejnych prób. Zawsze więc dramatom brakowało w moim odczuciu głębi. Nie umiałam wczuć się w postaci, zrozumieć ich emocji, zobaczyć ich twarzy.
Po Rittnera sięgnęłam, ponieważ znajduje się na mojej polonistycznej liście lektur. A z tym to wiadomo - już samo pojęcie lektury obowiązkowej ma jakiś nieprzyjemny, odstręczający wydźwięk.I przyznaję, mocno, mocno się zdziwiłam.
Dramat ten opowiada historię doktora Lolka i jego żony Marii. Mieszkają w tytułowym małym, białym domku, pod którego oknami rosną malwy. Mają synka Antosia i służącą. Wiedzie im się dobrze - doktor jest szanowany i lubiany w miasteczku, ma wielu przyjaciół, ma zostać lada dzień wybrany burmistrzem. Pacjenci uwielbiają go i wręcz udają choroby, żeby tylko ich odwiedził. Maria zaś jest spokojną, roztargnioną nieco panią domu, która w swoim mniemaniu zbyt mało odróżnia się od służącej Kasi - wszak ta rozmawia z panią niemal jak z równą sobie, jednocześnie niefrasobliwie traktując swoje obowiązki. Jest jeszcze Wanda, kuzynka doktora (która według mnie gra w tej historii jedynie pozornie skromną rolę). Któregoś dnia do drzwi puka mężczyzna, który początkowo bierze Marię za służącą. Okazuje się, że to nowy lokator, któremu doktor, nie mówiąc żonie, wynajął pokój.
Po raz pierwszy podczas lektury dramatu nie miałam trudności ze stworzeniem sobie obrazu w wyobraźni. Każdy z bohaterów ma swój indywidualny idiolekt, sposób operowania słowem, pauzami, oddechem. Dzięki temu natychmiast wyczuwa się ich emocje, charaktery i myśli. W jakiś niezwykły sposób w ich płynnej przecież mowie widać czytelnie każde zawahanie, czuje się każdy gest. Można z ich słów czytać o nich samych jak w otwartej księdze. Język jednych postaci jest prostoduszny, inne sączą ironię pomiędzy wierszami. Rittner doskonale oddał żywą, potoczystą mowę, sprawia to, że dramat czyta się szybko, jednym tchem. Wciągnęłam się tak, że nie zauważałam nawet technicznego przejścia pomiędzy aktami sztuki.
Przede wszystkim książka ta stanowi wartościowe studium charakterów. Niesie ze sobą jakąś psychologiczną prawdę swoich postaci, tak czytelną, że lektura tego tekstu wprawia w przygnębienie, przejmuje do głębi, zmusza do zastanowienia się nad samym sobą. Warto przeczytać, choćby dla chwili refleksji nad życiem Rittnerowskich postaci, a także własnym.
Autor: Tadeusz Rittner
Wydawnictwo: Universitas, Kraków
Rok wydania: 2003
ISBN: 83-7052-475-3
Moja ocena: 8/10
Przyznam się szczerze, że nie przepadam raczej za utworami dramatycznymi. Lubuję się w języku narratorów, opisach postaci, ich gestów i mimiki. Zawsze szukam w książkach obrazów jak najbardziej plastycznych, oddziałujących na wyobraźnię. Czytając dramaty zawsze miałam ogromny problem z wyobrażeniem sobie sytuacji, gestów, mimiki. Skromne didaskalia nigdy mnie były wystarczającą pożywką dla moich imaginacji. Przyczyną takiego stanu rzeczy może było to, że teatr nigdy nie zagrzał miejsca w moim życiu, być może dlatego, że pierwsze spektakle, na które (w zasadzie siłą) mnie zaprowadzano, były po prostu albo niezrozumiałe, albo kiepskie. Stąd też brak ciągot do podejmowania kolejnych prób. Zawsze więc dramatom brakowało w moim odczuciu głębi. Nie umiałam wczuć się w postaci, zrozumieć ich emocji, zobaczyć ich twarzy.
Po Rittnera sięgnęłam, ponieważ znajduje się na mojej polonistycznej liście lektur. A z tym to wiadomo - już samo pojęcie lektury obowiązkowej ma jakiś nieprzyjemny, odstręczający wydźwięk.I przyznaję, mocno, mocno się zdziwiłam.
Dramat ten opowiada historię doktora Lolka i jego żony Marii. Mieszkają w tytułowym małym, białym domku, pod którego oknami rosną malwy. Mają synka Antosia i służącą. Wiedzie im się dobrze - doktor jest szanowany i lubiany w miasteczku, ma wielu przyjaciół, ma zostać lada dzień wybrany burmistrzem. Pacjenci uwielbiają go i wręcz udają choroby, żeby tylko ich odwiedził. Maria zaś jest spokojną, roztargnioną nieco panią domu, która w swoim mniemaniu zbyt mało odróżnia się od służącej Kasi - wszak ta rozmawia z panią niemal jak z równą sobie, jednocześnie niefrasobliwie traktując swoje obowiązki. Jest jeszcze Wanda, kuzynka doktora (która według mnie gra w tej historii jedynie pozornie skromną rolę). Któregoś dnia do drzwi puka mężczyzna, który początkowo bierze Marię za służącą. Okazuje się, że to nowy lokator, któremu doktor, nie mówiąc żonie, wynajął pokój.
Po raz pierwszy podczas lektury dramatu nie miałam trudności ze stworzeniem sobie obrazu w wyobraźni. Każdy z bohaterów ma swój indywidualny idiolekt, sposób operowania słowem, pauzami, oddechem. Dzięki temu natychmiast wyczuwa się ich emocje, charaktery i myśli. W jakiś niezwykły sposób w ich płynnej przecież mowie widać czytelnie każde zawahanie, czuje się każdy gest. Można z ich słów czytać o nich samych jak w otwartej księdze. Język jednych postaci jest prostoduszny, inne sączą ironię pomiędzy wierszami. Rittner doskonale oddał żywą, potoczystą mowę, sprawia to, że dramat czyta się szybko, jednym tchem. Wciągnęłam się tak, że nie zauważałam nawet technicznego przejścia pomiędzy aktami sztuki.
Przede wszystkim książka ta stanowi wartościowe studium charakterów. Niesie ze sobą jakąś psychologiczną prawdę swoich postaci, tak czytelną, że lektura tego tekstu wprawia w przygnębienie, przejmuje do głębi, zmusza do zastanowienia się nad samym sobą. Warto przeczytać, choćby dla chwili refleksji nad życiem Rittnerowskich postaci, a także własnym.
Ja natomiast całkiem lubię utwory dramatyczne :) I skoro piszesz, że jest całkiem łatwa a przy tym bardzo dobra jako lektura, w odbiorze, to na pewno po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
KOjarzę ten tytuł, jeśli to jedna z lektur na polonistyce, to czytałam na studiach :)
OdpowiedzUsuńJa także średnio przepadam za dramatami, bo brakowało mi opisów, a didaskalia nie dają dużego pola wyobraźni, ale Moliera lubię :)
Czytałam komentarz u miqaisonfire, że piszesz pracę z Chmielewskiej. Zazdroszczę pozytywnie :) Jaki masz temat?
OdpowiedzUsuń