Tytuł: Listy na wyczerpanym papierze
Autor: Agnieszka Osiecka, Jeremi Przybora, oprac. Magda Umer
Wydawnictwo: Agora
Rok wydania: 2010
Kiedy pomiędzy dwójką poetów, między duszami wrażliwymi i twórczymi zaiskrzy, powstają perełki. Zaczynają krążyć słowa - listy, liściki, wiersze, wierszyki, na papierze listowym, pocztówkach, fotografiach. Idą w ruch telegramy, telefony, długopisy i maszyny do pisania. Uruchamia się magia miłości - tak pięknie ubranej w słowa, że nie można już bardziej.
Listy na wyczerpanym papierze to zbiór takichże cudeniek, które zakwitły wiele lat temu między Agnieszką Osiecką i Jeremim Przyborą.
W tych piosenkach i w listach ich uczucie żyje do dziś. Jak inkluzje - zatopione owady w bursztynie. Rolę bursztynu odgrywa w tym przypadku papier. Nie tyle czerpany, ile wyczerpany tym, czego doznał.
Nieszczęście i szczęście tych dwojga bardzo dotykało.
Wykończyli go wzajemnymi pretensjami, łzami i atramentem.
- pisze w przedmowie Magda Umer. I rzeczywiście tak było - miłość ta nie przetrwała próby czasu, odległości i charakterów. Listy te są jednak jej owocem cennym, godnym ocalenia. Są nie tylko pięknym dziełem literackim. Dzięki nim możemy podejść bliżej, zajrzeć wgłąb dusz tych dwojga wspaniałych twórców. Spomiędzy wierszy wyłaniają się ich osobowości, tak bardzo ludzkie przecież charaktery. Odkryłam, że Agnieszka była taka jak ja w swoich wyborach i tęsknotach, taki lekkoduch biegający z wiatrem. Ich relacje były trudne - oboje zarzucali sobie wzajemnie egoizm i lekceważenie, zabawę, kochanie "na lipę". Bo przecież Agnieszka nigdy nie traktowała miłości poważnie, a przynajmniej - nigdy wcześniej. W ciągu swego burzliwego romansu w latach 1964-1966 rozstawali się kilkukrotnie.
Więc proszę Cię, trochę płacząc: Nie dzwoń już do mnie.
Już nigdy nie zobaczysz mych oczu za mgłą, odchodzę smutna, zła
Agnieszka
Sama Agnieszka zresztą przyznaje się do tego, że uwiodła żonatego Jeremiego "z przyzwyczajenia". Choć później angażuje się w ten związek mocniej, ostatecznie nie udało im się porozumieć. Szukali się przez te lata, lecz nigdy nie udało im się złapać jakiejś wspólnej fali. On wciąż pracował, ona podróżowała - mało które uczucie, nawet wielka miłość, jest w stanie przetrwać i rozwinąć się w takich warunkach. Jednakże próbowali - o, naprawdę przepięknie kochali się w tych listach.
Listy są cudowne w treści, a i wydane przepięknie. Mnóstwo tutaj barwnych fotografii, skanów listów, pocztówek, notatek. Jest na końcu zbiór piosenek, które powstały z ich miłości - z piękną Miłością w Portofino na czele, której wariacje zresztą przewijają się przez wiele listów. Do książki dołączona została też płyta audio, na której listy czytają Magda Umer i Piotr Machalica. Uczta, prawdziwa uczta dla oczu i uszu - piosenki są bowiem zaśpiewane (chociaż trochę denerwuje mnie sposób czytania pani Magdy, choć nie jest pozbawiony uroku).
Kiedy tak przyglądam się tym listom i liścikom, często zanotowanym na świstkach, fotografiach, ogarnia mnie smutek, że ta forma komunikacji przechodzi do przeszłości. Sama kiedyś pisałam bardzo wiele listów, pamiętam to uczucie, gdy czekało się całymi dniami na odpowiedź, gdy razem z listem z koperty wypadał mały, zasuszony kwiatek albo listek. Wiem, że głoszę truizmy, ale dzisiaj, gdy w kontakty międzyludzkie wtargnęła technologia, straciliśmy wiele - wszak SMS czy mail dochodzą do adresata błyskawicznie, pozbawione zapachu, charakteru pisma i zagiętego różka kartki. To chyba dlatego zaczęłam bawić się w postcrossing - ale to jednak nie to samo...
Na koniec pozostaje mi tylko jedno pytanie - czy to dobrze, że spadkobiercy tych dwojga zdecydowali się upublicznić te listy? Owszem, mają dużą wartość literacką. Ale jednocześnie wkraczamy w ich osobiste, intymne światy, tak prywatne, że czasem nie sposób nie poczuć się intruzem. Jeżeli macie odwagę wejść w tę ich osobistą przestrzeń - zapraszam Was do tych listów, bo są niezwykłe, magiczne i piękne.