piątek, 28 października 2011

"Rudy czarodziej" - Lisa Goldstein

Tytuł: Rudy czarodziej
Autor: Lisa Goldstein
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2000
ISBN:  83-7150-725-9
Ocena: 7/10

Przyzwyczailiśmy się chyba wszyscy już do obchodzenia się z trudnym tematem Holocaustu bardzo ostrożnie i delikatnie. Ciężko przecież inaczej  - wychowaliśmy się na przerażających, często makabrycznych obrazach z Borowskiego czy Herlinga-Grudzińskiego, wycieczkach do Auschwitz. Okazuje się jednak, że można dotknąć tego problemu zupełnie inaczej, co robi Lisa Goldstein w swojej książce. 

Spotykamy się w przededniu II Wojny Światowej w malutkim węgierskim miasteczku. Istnieje tam spora społeczność żydowska, na czele z rabinem, ponoć "umiejącym czynić cuda". Oto od jednego z takich "cudów" zaczyna się ta krótka powieść - rabin rzuca klątwę na miejscową szkołę za to, że naucza się w niej hebrajskiego. W tym samym czasie w miasteczku pojawia się nieznajomy wędrowiec. Nie zdradza swego imienia, chce, by nazywać go Vörös, od koloru włosów. Gości u rodziny trzynastoletniej Kicsi, która jest zachwycona niezwykłym przybyszem. Szybko w okolicy zaczyna się mówić, że Vörös zdjął ze szkoły klątwę rabina, co nastawia rabina wrogo w stosunku do niego. Tymczasem rudy czarodziej chce ratować miejscowych Żydów przed tym, co niedługo ma nadejść...

To króciutka książeczka, ma zaledwie 170 stron, jednakże pełna jest treści. Pomiędzy zwyczajną egzystencją bohaterów a koszmarem obozów koncentracyjnych autorka zawarła ogromnie dużo magii i pięknego mistycyzmu. "Zaczarowuje" historię, zaciera tragiczne wydarzenia tak, jakby były one tylko potwornym, traumatycznym snem, nierealnym i bardzo, bardzo odległym, choć silnie zakorzenionym w umyśle, oddziałującym na dalsze życie - ale jednak snem.
No właśnie. Choć spod tragizmu tej historii niewątpliwie przebija optymizm i nadzieja na przyszłość, mam poczucie, że coś tu jest nie tak. Może takie wrażenie mam z powodu stosunku, jaki wpajano nam do historii przez całe życie, ale przeszkadza mi to, że Holocaust tak bardzo schodzi tutaj na dalszy plan. Temat spycha się mocno na tło, a z przodu widzimy nieszczęsną Kicsi, której osobowość nagle gdzieś znikła. I Vörösa, który plącze się i miota na kartach książki mimo wszystko zbyt chaotycznie i przypadkowo.

Mimo wszystko uważam, że warto tej książeczce poświęcić trochę czasu. Dużo w niej magii i uroku, a także nadziei, która potrzebna jest zawsze. Czytało się ją dobrze, a sposób ujęcia tematu zmusza do spojrzenia na ten problem z innej perspektywy, nie tylko tej magicznej.

czwartek, 27 października 2011

"Natalii 5" - Olga Rudnicka

Tytuł: Natalii 5
Autor: Olga Rudnicka
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011
ISBN:  978-83-7648-682-6
Ocena: 10/10 
Po przeczytaniu pierwszej recenzji tej książki już wiedziałam, że muszę, po prostu muszę, choćby nie wiem co, dorwać się do niej i przeczytać. Szczęśliwie podczas akcji wymiankowej Czytelniska na nią trafiłam - leżała i czekała tam na mnie ;-) Co mnie skusiło? Sama do końca nie wiem. Na pewno przewijające się gdzieniegdzie porównania z Chmielewską miały znaczenie. Ale poza tym...? Cóż. Magnetyzm jakiś.  
Ale po kolei.
Jarosław Sucharski, pośrednik w handlu dziełami sztuki, dowiaduje się, że ma guza mózgu. Porządkuje więc swoje sprawy - spienięża majątek, pisze testament, zostawia odpowiednie instrukcje oraz depozyty u notariusza i... pieczołowicie przygotowuje swoje samobójstwo, zgłaszając je nawet na policję. Kiedy mundurowi docierają na miejsce, rzeczywiście znajdują denata. Wszystko wskazuje na to, że rzeczywiście zabił się sam, ale... Coś tu nie do końca pasuje. 
Ale to nie jest największy problem. Oto bowiem notariusz zobowiązany jest wezwać do siebie spadkobierców pana Sucharskiego, a w zasadzie spadkobierczynie... 
Jest ich pięć. Zupełnie innych. Z różnych miast, w różnym wieku, z różnymi pozycjami społecznymi... Łączy je właściwie jedynie fakt, że wszystkie nazywają się tak samo. A, i ojciec, oczywiście. 

Właściwie połknęłam tę powieść. Choć ma ponad 550 stron, zajęła mi jedno przedpołudnie. I jestem zachwycona! Przede wszystkim - rewelacyjny pomysł na powieść. Olga Rudnicka wymyśliła niebanalną, oryginalną historię, intrygę na poziomie mojej ukochanej Chmielewskiej. Samo prowadzenie akcji jednak było zupełnie, zupełnie inne, co, ma się rozumieć, wyszło autorce tylko na dobre. Choć akcja toczy się naprawdę szybko (o co się nieco obawiałam, zważywszy na objętość książki), nie ma tego charakterystycznego dla pierwszej damy polskiego kryminału bałaganu. Owszem, dzieje się dużo, gęsto, szybko i po wariacku - ale wszystko jest jasne, czytelne i klarowne. U Chmielewskiej często trzeba czytać jakiś fragment kilka razy, by załapać, o co w tym wszystkim biega.
Każda Natalia ma swój charakterek, co sprawia, że powieść jest barwna, dynamiczna i przezabawna. Chociaż spotkałam się z różnymi zarzutami, przykładowo dotyczącymi chociażby, ujmijmy to dyplomatycznie, schematyczności dialogów, mam ochotę machnąć na nie ręką. Dla mnie ta książka to perełka, wspaniały antydepresant - nie tylko na mokre, jesienne dni. Uchachałam się niesamowicie!

niedziela, 23 października 2011

"Filary ziemi" - Ken Follett

Tytuł: Filary ziemi
Autor: Ken Follett
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2007
ISBN:  978-83-7359-596-5
Ocena: 9/10

XII-wieczna Anglia. Klasztor w Kingsbridge otrzymuje nowego przeora. Młody Phillip, zdolny, obrotny i zaradny mnich, pragnie zbudować katedrę. Nie jest to jednak łatwe zadanie. Brak środków, przetaczająca się przez cały kraj wojna domowa, konflikty religijne i spory o sukcesję nie stwarzają ku temu dogodnych warunków. Do tego dochodzą jeszcze nieprzyjaciele na własnym poletku - biskup oraz sprzymierzony z nim lord Wiliam Hamleigh, hrabia Shiring, podstępny morderca i gwałciciel. 
Szczęśliwie na drodze Phillipa pojawia się Tom - bezrobotny budowniczy, który marzy o budowie katedry. Nie jest sam - choć stracił żonę, towarzyszą mu dzieci - mała Martha i Alfred, toporny, brutalny wyrostek, Ellena - tajemnicza kobieta, posądzana o czary - oraz jej młodziutki syn, Jack, uzdolniony rzeźbiarz, który nade wszystko pragnie dowiedzieć się prawdy o swoim ojcu. Kiedy jeszcze do tego dorzucimy piękną Alienę, którą Hamleigh pozbawił ojca i ziemi, oraz jej brata Richarda - mamy rewelacyjną książkę. 

Chociaż bardzo nie lubię tego określenia, muszę przyznać, że to epicka powieść. Cała plejada mocnych, wyrazistych bohaterów z obu stron barykady, dzieje czterdziestoletniej budowy katedry i Historia w tle; wszystkie te elementy tworzą powieść, od której nie można się oderwać. Choć ma ona ponad 800 stron i często jest określana jako saga, czyta się bardzo szybko. Akcja toczy się błyskawicznie, wszystkie wątki prowadzone są żywo, sprawnie i dokładnie. Często przy tak monumentalnych tekstach autor się gubi - zapomina dokończyć pewnych epizodów, postaci, wydarzeń. Tutaj czegoś takiego nie ma, wszystko jest na swoim miejscu.
Podoba mi się sensacyjność akcji. Follett wcześniej zajmował się pisaniem thrillerów, pewne nawyki z pewnością u niego pozostały. Jednakże to tylko dodaje książce dynamiki, a to olbrzymia zaleta przy tak obszernej powieści. Dużym plusem jest także język - prosty, czytelny, niearchaizowany ani nie uwspółcześniany na siłę. Można by wręcz powiedzieć, że jest przezroczysty, dzięki czemu książka jest naprawdę przyjemna w lekturze.
Co mi przeszkadzało? Wszystko wolno się rozkręca. Naprawdę, pierwsze pięćdziesiąt stron czytałam trochę na siłę, podbudowana nieco zapewnieniem mojej mamy, że potem jest rewelacyjnie. Miała rację! Ale za ten rozwlekły, nieco zamulający początek nie mogłam dać pełnej dziesiątki. 
Przy lekturze też trzeba pamiętać o jednym - mimo że jest to powieść historyczna, przedstawione w niej wydarzenia nie są wierne, nie można więc traktować jej jako źródło. Ale co z tego, jeżeli książka jest po prostu fantastyczna?

Na zakończenie dodam jeszcze, że Follett napisał kontynuację tej historii - Świat bez końca. Nie czytałam jeszcze, ale jestem pewna, że gdy tylko wpadnie mi w ręce, przeczytam. 

czwartek, 20 października 2011

"Cisza pod sercem" - Monika Orłowska

Tytuł: Cisza pod sercem
Autor: Monika Orłowska
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2011
ISBN:  ISBN 978-83-7674-137-6

Książka wyróżniona w Ogólnopolskim Konkursie Literackim ŚWIAT KOBIETY.

Czasem nie wszystko układa się zgodnie z planem. Zamiast cudu narodzin, tego największego cudu okupionego nieziemsko długim oczekiwaniem, nadzieją i bólem, zamiast ogromnej radości, jaką może odczuwać tylko kobieta obdarzona darem macierzyństwa, dzieje się tragedia. Utrata oczekiwanego dziecka jest chyba jednym z najbardziej traumatycznych przeżyć, jakiego można doświadczyć. W naszej kulturze to wciąż silnie zakorzenione tabu. To całkowicie zrozumiałe – tak naprawdę nikt nie wie, co przeżywa matka po stracie. Nie wiadomo, jak właściwie się wobec niej zachowywać, co mówić, jak ją traktować. Strach przed konfrontacją potrafi być tak silny, że taka kobieta zostaje zupełnie sama ze swoją tragedią, niezrozumiana, niewysłuchana, opuszczona. Nie może liczyć na wsparcie nawet ze strony najbliższych. A kolejne próby zajścia w ciążę nieodmiennie przynoszą ogromny lęk przed tym, co może się wydarzyć.

Właśnie w takiej sytuacji spotykamy cztery bohaterki książki Moniki Orłowskiej. Jedna z nich, Anna, zakłada wątek na internetowym forum. Szuka kobiet w podobnej sytuacji, próbuje zorganizować coś w rodzaju grupy wsparcia. Szybko trafiają tam inne matki po poronieniu. Zawiązuje się między nimi więź. Choć nie znają się w realnym świecie, stają się dla siebie drugą rodziną, często dając sobie wzajemnie o wiele więcej wsparcia i nadziei, niż mogłyby uzyskać od najbliższych sobie osób – rodziców, partnerów, przyjaciół. Forum pomaga im uporać się z traumą i ruszyć dalej z miejsca, życie bowiem toczy się dalej.
Użytkowniczki forum bardzo różnią się od siebie. Anna jest księgową, zachowawczą katoliczką, Dominika – niezależną, nowoczesną kobietą, tłumaczką hiszpańskiego. Mariola to bardzo młoda, infantylna kobietka z wielkim apetytem na życie. A Ewa to artystka, emigrantka, której życie wymyka się spod kontroli. Wszystkie pragną, by ich marzenie o macierzyństwie się wreszcie spełniło.

Przyznam szczerze, że początkowo spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Czegoś… bardziej typowego dla literatury kobiecej. A ta historia wbiła mnie w fotel. Autorka porusza niewiarygodnie trudny temat, w dodatku radzi sobie z tym doskonale. Nie ma tutaj zbędnego patosu, umartwiania się, sztucznego wyciskania łez. Tekst broni się sam, bez tych wszystkich elementów. To świetnie napisana książka, naprawdę dobra warsztatowo. Każda z bohaterek posługuje się własnym, indywidualnym stylem wypowiedzi. Uwagę przyciągają charaktery tych kobiet – każda ma inną osobowość, inny sposób myślenia, radzenia sobie z emocjami. To pomaga zrozumieć postawy bohaterek – każda bowiem inaczej reaguje, inaczej przeżywa swoją traumę i reakcje otoczenia. Trzeba także wspomnieć o tym, jak ta powieść wpływa na emocje odbiorcy. Opisując wszystko w prostych słowach, autorka trafia w sedno najważniejszych spraw tutaj poruszanych. Wzrusza, wstrząsa, wzbudza ogromne współczucie. Ale nie zapomina również o tych dobrych odczuciach. Jest tutaj miejsce na relaks, śmiech, zabawę i nadzieję.  To niewątpliwie najważniejsze zalety tej książki.

Powieść Moniki Orłowskiej zmusza do zastanowienia się, wczucia się w sytuację każdej z bohaterek. Jednocześnie inspiruje i daje nadzieję. Pokazuje, że nawet po takiej tragedii życie matki ma ciąg dalszy – niezależnie od wszystkiego udowadnia, że można po wszystkim ruszyć z miejsca.
Na pewno każda kobieta odczuje lekturę tej książki inaczej, w zależności od swojej sytuacji życiowej. Dla matki takiego utraconego dziecka to może być ogromny wstrząs. Jak kamyczek wywołujący lawinę, ta powieść może obudzić wszystkie wspomnienia czy ogromny ból towarzyszący stracie. Kobieta, która szczęśliwie uniknęła takiego losu, pewnie także będzie przeżywać tę historię bardzo silnie. A taka, która zakładanie rodziny ma dopiero przed sobą? Może się przestraszy, a może zastanowi nad sensem macierzyństwa i wszystkim, co się z tym wiąże. Niezależnie jednak od tego, to bardzo dobra, wartościowa lektura.

Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu Replika.

wtorek, 18 października 2011

Moja biblioteczka

Od dłuższego czasu korciło mnie, żeby pokazać Wam część moich książkowych zbiorów. Doszłam do wniosku, że porządek na półkach jest świetną ku temu okazją. Niestety, to nie wszystkie moje książki. Połowa została na razie u mojej mamy, bo u siebie mam za mało miejsca na tyle książek. W dodatku całość wciąż i wciąż się rozrasta... ;-)



(kliknięcie na zdjęcia powiększy je)

sobota, 15 października 2011

Wymiana na Czytelnisku!

Obiecywałam sobie, że nie będę za często wstawiać stosikowych fotek. Ale cóż, kiedy licho zagnało mnie dziś po południu na bookcrossingową akcję Czytelniska? Aż żałuję, że nie dałam znać o tym wcześniej, bo wymiana siadła trochę przed czasem, mogłoby być więcej osób. Choć i tak książkofile wystąpili tłumnie, chwilami trudno było przejść ;-)

Oto moje łupy z wymiany:


  • Antonio Garrido - Skryba;
  • Mija Kabat - Kontrakt panny Brandt;
  • sponiewierany nieco John Fowles - Mantissa;
  • Tim Winton - Oko i błękit; uwielbiam okładki książek z serii Salamandra! 
  • Marek Krajewski - Dżuma w Breslau;
  • Lilian Jackson Braun - Kot, który bawił się w listonosza; szósta część serii. Pierwsze cztery, które przeczytałam, oddałam na wymianę. Ta po przeczytaniu pewnie też tak skończy ;-) Lubię tę serię, ale jakoś nie sądzę, bym chciała do niej później wrócić;
  • Ekaterina Sedia - Tajemna historia Moskwy; rekomendacja Gaimana zrobiła swoje ;-)
  • Jonathan Carroll - Zakochany duch; jego biorę w ciemno!
  • Jose Carlos Somoza - Zygzak;
  • Michał Witkowski - Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej; trafiłam raz na spotkanie autorskie Witkowskiego. Zirytował mnie potwornie, wzięłam książkę chyba z przekory. Muszę wiedzieć, co mnie tak denerwuje; 
  • Olga Rudnicka - Natalii 5; z tego cieszę się diabelnie, bo przeczytałam kilka recenzji i tupało mi strasznie za tą powieścią ;-)
  • Jerzy Andrzejewski - Popiół i diament; lektura moja na ten semestr, poza tym zawsze chciałam przeczytać;
  • Lisa Goldstein - Rudy czarodziej; urzekł mnie tytuł i jedno zdanie, które przeczytałam po otwarciu na chybił trafił. Niestety je zgubiłam;
  • Bernard Cornwell - Triumf; prezent od pań organizatorek całej akcji ;-)
Tylko kiedy ja to wszystko przeczytam...?

piątek, 14 października 2011

"Czekolada" - Joanne Harris

Tytuł: Czekolada
Autor: Joanne Harris
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2000
ISBN:  ISBN 83-7255-510-9
Moja ocena: 9,5/10

Pewnego dnia w małym, prowincjonalnym Lansquenet uchyliły się nieco bramy do raju. Oto stara, opuszczona piekarnia na rynku otrzymała nowe, niezwykłe życie. Budynek wynajmuje kobieta, której w miasteczku nikt nigdy wcześniej nie widział. Vianne Rocher i jej kilkuletnia córka, Anouk, otwierają tam sklep z czekoladą.
Mieszkańcy początkowo podchodzą nieufnie do tajemniczej Vianne. W dniu otwarcia niektórzy z nich nieśmiało zachodzą do La Praline, gdzie, ku ich zdumieniu, kobieta wręcza im w prezencie ich ulubione słodycze, zupełnie jakby odgadywała ich pragnienia. Vianne szybko zaskarbia sobie przyjaźń kilku z nich, a sklep dorabia się stałych bywalców. Jednak nie przez wszystkich kobieta jest tam mile widziana. Proboszcz Reynaud bardzo szybko nabiera podejrzeń, które powoli urastają do niemal obsesyjnej niechęci. Nie jest w tym sam. W ciągu kilku tygodni życie w miasteczku zmienia się, a Vianne może mieć spore kłopoty, by urządzić dla miejscowych dzieci wielkanocny festiwal czekolady.

O rany, kochani, to najsmaczniejsza, najbardziej aromatyczna powieść, jaką czytałam kiedykolwiek. Jestem czekoholikiem na odwyku, a tam skaczą po stronach czekoladowe zajączki, biegają czekoladowe białe myszki, dzwonią czekoladowe dzwonki, turlają się czekoladowe jajka... Można oszaleć, tak się smacznie robi!
A spoza czekolady wyłania się niezwykła historia. Vianne zdaje mi się oazą spokoju, jakimś eterycznym zefirkiem, kobietą mądrą i piękną. Ma jakiś taki niezaprzeczalny urok - i nie chodzi jedynie o jej kulinarne (i nie tylko) umiejętności. Równoważą ej osobowość stali bywalcy czekoladziarni - Guillaume i jego smutny pies, impretynencka i uparta Armande, Josephine, która pięknie rozkwita na kartach powieści, rudy Roux, paranoiczny Reynaud... Słowem, cała plejada doskonale zarysowanych postaci, żywych, barwnych, ciekawych. Do tego całkiem zaskakujące zakończenie.

[spojler]
Porusza się w tej książce ciekawy problem - a mianowicie dominację Kościoła nad życiem mieszkańców miasta. Harris prezentuje obraz księdza, który rości sobie pełne prawo do kontrolowania wszystkiego i wszystkich, decydowania o ich losie i poczynaniach. Fabuła jest w tym kontekście zdecydowanie antyklerykalna, czemu trudno się jednak dziwić. Ksiądz Reynaud jest jednak postacią skrajną, nawet nieco przerysowaną, trzeba wziąć to pod uwagę.
[/spojler]

Zachwycił mnie język Joanne Harris. Powieść czyta się lekko, szybko,  delikatnie - historia po prostu przewija się przed naszymi oczyma z całą gamą swoich subtelności. Czujemy smaki, zapachy, widzimy kolory, wnętrze La Praline,... Słowem, piękna książka.

czwartek, 13 października 2011

Październikowy stosik

Dobry wieczór! W ostatnich dniach przeżyłam mały szok adaptacyjny. Nagle czas wolny skurczył się do niebezpiecznie krótkich chwil. Staż w wydawnictwie również angażuje mnie bardzo mocno. Fakt, czytam książki, które jeszcze nie ukazały w druku, streszczam je, oceniam i korekcę, a to jest fantastyczne. Niestety robię to wszystko po godzinach, a w dodatku do Repliki mam półtora godziny jazdy w jedną stronę, więc na zwykłe, codzienne zajęcia brakuje czasu. Jeszcze tylko tydzień i, mam nadzieję, załapie normalny rytm. 

Dzisiaj mały stosik :)

  • Haruki Murakami, Noregian Wood - niespodzianka z Biedronki za 11, 99! 
  • Joanne Harris, Czekolada - właśnie skończona, dziś lub jutro recenzja;
  • Joanna Chmielewska, Rzeź bezkręgowców - jedna z nielicznych książek Chmielewskiej, których jeszcze nie czytałam, pożyczona na czas nieokreślony od mamy;
  • Yann Martel, Życie Pi - perełka w tym stosiku. Byłam przekonana, że nigdy nie będzie mi dane dorwać się do niej, bo już dawno jest nie do kupienia, a tu niespodzianka - empik miło mnie zaskoczył :)
  • Jacek Piekara, Ja, inkwizytor. Dotyk zła - znalezisko z krakowskiego antykwariatu (tak, jako pamiątki z wakacji zwykle przywożę książki. To całkowicie normalne);
  • Andriej Bielanin, Moja żona wiedźma - w kolejce do recenzji czeka Tajny wywiad cara Grocha, a to jest raczej prezent dla mojego chłopaka. Ale wiecie, jak to jest, jak się z kimś mieszka, to później trudno o podział majątku ;-)))
  • Krystyna Siesicka, Dziewczyna Mistrza Gry;
  • Krystyna Siesicka, Między pierwszą a kwietniem;
  • Krystyna Siesicka, Trzynasty miesiąc poziomkowy - chyba czas wielki nadszedł, mam te książeczki od lat, a jeszcze ich nie otwierałam.
Stosik po prawej stronie to książki z poprzednich stosików, które jakoś się uchowały przed przeczytaniem. No, bo zawsze wpadnie w ręce coś jeszcze, na teraz, zaraz, natychmiast, co na stos się nie załapie. A teraz w czytaniu powieść Moniki Orłowskiej, Cisza pod sercem. Zadanie domowe od Repliki ;-) Tylko nie wiem, czy będę mogła umieścić tutaj tę recenzję.

Spokojnego, książkowego wieczoru wszystkim życzę!

czwartek, 6 października 2011

"Wszystko czerwone" - Joanna Chmielewska

Tytuł: Wszystko czerwone
Autor: Joanna Chmielewska
Wydawnictwo: Kobra
Rok wydania: 2001
ISBN:  ISBN 83-88791-01-X
Moja ocena: 10/10
Joanna odwiedza swoją przyjaciółkę Alicję w duńskim Allerød. Prawdopodobnie liczy na spokojny urlop w tym, co tu dużo mówić, flegmatycznym kraju. Niestety, jeżeli tylko gdzieś pojawia się Joanna, tam zaraz będą również kłopoty... Dom Alicji bowiem jest ciągle pełen różnorakich gości, tych zapowiedzianych i nie. Do tego dochodzi roztrzepanie i bałaganiarstwo jego właścicielki. W końcu, kiedy cały ten koszmarny bałagan z czerwoną lampą w tle osiąga apogeum - wydarza się morderstwo. A to dopiero początek.
Okazuje się, że morderca poluje na Alicję. Ciągle jednak coś mu nie wychodzi, zamiast w nią, trafia wciąż na niewinnych gości. Z pomocą przybywa przesympatyczny pan Muldgaard, miejscowy policjant, uosobienie duńskich cech narodowych - cierpliwości i spokoju, władający zdumiewającą i niekonwencjonalną polszczyzną...

Stop, stooop, bo opowiem za moment całą książkę! 
Cóż, nie da się ukryć, że jest to jedna z moich ukochanych książek, przeczytana, obśmiana i pobazgrana po wielokroć. Od lat regularnie się w niej zaczytuję, kiedy tylko potrzeba mi odrobiny humoru. W sytuacjach kryzysowych pani Chmielewska jest niezawodna.A Wszystko czerwone jest przefantastyczne.

Ta powieść to kwintesencja twórczości mojej ulubionej autorki. Dobrze znane, charaktetrne i nieobliczalne postaci, tak bardzo specyficzny i uwielbiany przeze mnie język (swoją drogą, piszę właśnie z niego licencjat), szalone pomysły na intryg, jeszcze bardziej wariackie pomysły na ich rozwikłanie... Uczta. A wisienką na torcie jest zdecydowanie mój ulubiony policjant, pan Muldgaard, którego, jakby to nazwać... niebanalne sformułowania, na stałe wrosły w mój własny idiolekt. 
Chmielewska jest mistrzynią w dokumentowaniu mowy potocznej wraz ze wszystkimi jej niuansami, indywidualnościami i ciekawostkami. Należy się jej również tytuł genialnej portrecistki - postaci z jej książek po prostu się nie zapomina, bo nawet długo po przeczytaniu książki siedzą ciągle w wyobraźni czytelnika.

Jeżeli jeszcze ktoś z Was tego nie czytał, biegiem do biblioteki! Fragmencik na zachętę?
Pan Muldgaard sprawiał wrażenie człowieka, który cierpliwie zniesie wszystko.
- Dlaczego same nogi? - spytał. - A reszta kadłuba nie?
- Nie - odpowiedział pośpiesznie Paweł. - Na nogach była lampa, a reszta kadłuba była w ciemno.

wtorek, 4 października 2011

Trochę o serii "Kot, który..."

Dziś będzie trochę inaczej. 
Jakiś czas temu natknęłam się na serię kryminałków autorstwa L. J. Braun, dodawaną niegdyś do Gazety Wyborczej. Jak dotąd przeczytałam trzy tomy i myślę, że czas powiedzieć coś na ich temat. 

Oto niezbyt już młody dziennikarz, Qwilleran, mężczyzna po przejściach, podejmuje pracę w lokalnej gazecie jako pan od sztuki. Dodajmy - zna się na tym jak kura na pieprzu, nadaje się więc idealnie. Wcześniej zajmował się dziennikarstwem śledczym, zderzenie ze światem pełnym artystów jest więc przeżyciem dosyć znaczącym. 

(Bzzzzzzzt bzzzyyyyt - przewijamy spory kawał fabuły)

Na drodze starego Qwilla pojawia się kot. Nie zwykły oczywiście. Kot - fenomen, który umie czytać i ma różne inne, chciałoby się rzec - nadprzyrodzone zdolności. Razem z dziennikarzem rozwiązuje kolejne zagadki. Qwilleran zaś zajmuje się w "Daily Fluxion" coraz to inną tematyką. 

Tyle faktów, czas na wrażenia. 
Cóż, na nudne wykłady w sam raz. Zdecydowanie naciągane jest hasło na okładce każdego tomiku, że to największy hit od czasów Agathy Christie. Z całym szacunkiem, ale koło pani Christie to nawet nie leżało. Nie zrozumcie mnie źle - dobre czytadło, w sam raz, by wsadzić w torebkę i mieć co czytać. 
Wąsy Qwillerana są naprawdę urocze. Opisy kocich poczynań to niezła gratka dla miłośników - a kiedy samemu ma się kota, można świetnie się ubawić porównując zachowania zwierzaków książkowych i własnych. 
Ale jak na kryminał - przykro mi, słabizna. Ani napięcia, ani zagadki. Zupełnie, zupełnie nie czuć, że czyta się kryminał. Ot, powieścidełko. 
Nie ukrywam, że będę czytać kolejne tomy - uwielbiam koty, a te książeczki są całkiem sympatyczne. Ale, by tak obiektywnie ocenić, musiałabym chyba dać tak z 5 punktów na 10. Ale to obiektywnie, subiektywnie rzecz biorąc - koty są fajne! :) Ciekawa tylko jestem, czy reszta tomów da się czytać. Obawiam się, że będą coraz słabsze...
Ale do tego wrócimy jeszcze kiedyś.